W poprzednim wpisie wspomniałem,
że wybieram się na Białoruś. Bezpośrednią przyczyną były Mistrzostwa Świata w
hokeju na lodzie, które ciągle trwają w Mińsku.
 |
Niemen |
Fanem hokeja nie jestem i
pewnie nigdy nie będę, jednak kupiony za 143 000 rubli białoruskich (ok.
43zł) bilet na mecz Finlandia-Szwajcaria
zastępował wizę (jednorazowa, krótkoterminowa – 25 euro). Dodatkowo na czas
mistrzostw nie jest wymagane obowiązkowe ubezpieczenie (pobyt 4-5 dni to koszt
od 16 do 24zł w zależności od wybranego pakietu). Taką oto promocję kraju
wymyślił sobie Łukaszenko. Przyciągnięcie kibica/turysty zarówno samym
turniejem jak i zredukowaniem wymogów formalnych. Najtańsze bilety można było
dostać już za około 30 złotych, ale postawiliśmy z Pawłem na lepszą widoczność
i miejsce obok siebie. Michał zaś wybrał spotkanie USA-Kazachstan, bowiem
kupował bilety sporo po nas a mecz Stanów Zjednoczonych cieszył się mniejszą popularnością.
Mimochodem przemyciłem skład personalny eskapady na Białoruś. Trzech mężczyzn.
Trudniej w takim składzie poruszać się autostopem. Dodatkowo nieprzekraczalne
terminy (mecze w Mińsku w piątek 16.05 oraz poranny lot z Warszawy Pawła w
poniedziałek 19.05) powodują, że decydujemy się na transport lokalny. Mamy też
raptem 5 dni na Białorusi i strata paru godzin na łapanie stopa bolałaby
bardziej niż zazwyczaj.
W środę czternastego maja ok.
23.30 spotykamy się wszyscy w mieszkaniu moich rodziców w Warszawie. Szybko
kładziemy się spać, bowiem o 5.50 mamy autobus z Metra Młociny do Białegostoku.
Kupione bilety na Polskiego Busa (mój za 9zł) pozwalają tanio dostać się w pobliże
granicy z Białorusią. Wcześniej przez stronę PKP nabywamy także bilet na pociąg
na trasie Białystok-Kuźnica, trafia się jakaś promocja i bilet normalny
kosztuje 8,5zł. Cała drogę śpimy w busie i nadrabiamy wczesną pobudkę. Na
stacji kolejowej w Białymstoku kupujemy bilety na pociąg przemytniczy Kuźnica Białostocka
– Grodno. Jest to zresztą ten sam pociąg, na który mamy bilet z Białegostoku.
Cena zryczałtowana za przejechanie granicy to 3 euro. Do pociągu mamy dwie
godziny, więc zwiedzamy rynek oraz Pałac Branickich. Ogólnie to niespełna
trzystutysięczne miasto zrobiło na mnie dobre wrażenie. Zapewne może się stać
celem jakiegoś weekendowego wyjazdu stopem.
 |
białostocki szyld |
Kwadrans przed odjazdem zajmujemy
miejsca w pociągu. Podroż przebiega szybko, pociąg jest dość pusty. Na granicy
przesuwamy wskazówkę o jedną godzinę i dostajemy karteczki wjazdowe od
białoruskiego celnika. Ku naszemu zdziwieniu nikt ich od nas nie odbiera.
Dojeżdżamy do Grodna, wysiadamy z pociągu i zastanawiamy się, kiedy ktoś skontroluje
bilety na mecz hokejowy oraz wbije nam stemple. Okazuje się, że kontrola celna
odbywa się w sposób podobny jak na lotniskach. Jesteśmy skierowani do
specjalnego budynku, gdzie wszyscy pasażerowie są sprawdzani. Nie ma innego
sposobu opuszczenia dworca. Gdy przechodzę kontrolę celnik sprawdza „szczegółowo”
czy jestem fanem hokeja. „A kto tam gra?” – „Finlandia ze Szwajcarią” – „No to zapraszam”.
Michał i Paweł nie przechodzą tak skrzętnej kontroli. Jednak nasz niepokój
budzi przeciągające się oczekiwanie na Pawła, który stoi przy okienku sporo
dłużej od nas. Okazało się, że celnicy szukali ulotek dla kibiców
odwiedzających Białoruś. O 15.40 czasu białoruskiego opuszczamy dworzec w
poszukiwaniu bankomatu oraz jakiejś jadłodajni.
Jakbym jakimś wyświechtanym
sloganem miał opisać Grodno, to chyba wspomniałbym o malowniczym położeniu oraz
sporej ilości zabytków. Największe wrażenie na mnie zrobił Niemen
 |
Sobór Pokrowski |
oraz wznosząca
się nad Niemnem Cerkiew św. św. Borysa i Gleba. Po Grodnie chodziliśmy kilka
godzin z plecakami, wstępując na obiad do Karczmy na Sowieckiej 31 (Michał)
oraz „baru mlecznego” Semafor (Ja z Pawłem). W cenie zupy Michała mieliśmy
dwudaniowy obiad (Barszcz <<5450 rubli – 1,65zł>> i wareniki z serem <<17 000 rubli –
5,15zł>>) . Później to już my wybieraliśmy miejsca, gdzie będziemy się
stołować. Nie był to jakiś wielki problem, bo kuchnia białoruska to głównie różne
potrawy z ziemniaka, barszcz ukraiński oraz czebureki, wareniki, pielmieni,
bliny. Czyli taki standard wschodni. Szału nie ma, dodatkowo niemal wszędzie
otrzymywaliśmy bardzo małe porcje, którymi ciężko było się najeść.
Nadrabialiśmy czarnym chlebem (ok. 9000 rubli – niecałe 3 złote) oraz
przywiezionymi z Polski kabanosami, pasztetami oraz salami.
 |
Cerkiew św. św. Borysa i Gleba |
Gdy już nasyciliśmy się i
odbyliśmy spacer po ruinach zamków postanowiliśmy poszukać miejsca pod namiot.
Krótki spacer wzdłuż rzeki szybko przyniósł upragniony cel. Miejsce nieopodal
miejskiej plaży, z ławeczkami oraz niskiego standardu toaletą. Siadamy na ławce
i pijemy piwo czekając aż się ściemni. Czas upływa na rozmowach o muzyce,
obserwowaniu przejeżdżających mostem kolejowym pociągów oraz planowaniu
kolejnego dnia. Gdy w głowach nieco szumi a piwo się kończy (choć konieczna
była wyprawa do sklepu), rozbijamy namiot i kładziemy się spać.
 |
budynek straży pożarnej |
 |
czołg, który wyzwalał Grodno |
Alkohol na Białorusi wcale nie
jest tak tani, jak się spodziewaliśmy. Piwo w sklepie kosztuje od 10 000 do
15 000 rubli (3-4,5 zł). Cena wódki (takiej ze średniej półki) to ok. 78 000
(23,60zł) za 0,7 litra. Wódki w knajpie nie piliśmy, ale zdarzało nam się pić
piwo. W tańszych knajpach (namiot, knajpka z czeburekami) kosztowało 16-18 000
rubli (około 5zł), gdy zaś chciało się zjeść obiad i wypić do niego piwo, to już
cena wzrastała zazwyczaj do 25 000 (7,5zł) za najtańsze piwo. (lidzkie, żygulowskie).
Zapewne da się znaleźć gdzieś taniej wymienione specjały, ale krótki pobyt
gdzieś, to zawsze mniej okazji.
 |
pomnik Lenina w Grodnie |
Wstaję pierwszy i schodzę nad
Niemen. Moją uwagę przykuwa kilka starszych pań, które sprzątają plażę i okolicę.
W całej Białorusi mieliśmy poczucie wielkiego porządku oraz czystości. Brak
śmieci na ulicach. Niemiecki Ordnung. Zastanawialiśmy się, czy to taka
pokazówka dla kibiców na czas MŚ. W czasie gdy byliśmy w Grodnie widzieliśmy
kilka ekip malarzy, którzy odnawiali ławki, mosty, poręcze. Dla Michała te
zmiany nie okazały się zbyt fortunne, bowiem już do końca wyjazdu chodził z
plamami farby na spodniach. Wydaje mi się, że taka po prostu jest Białoruś.
Ulice są zadbane, ludzie wyrzucają śmieci do kosza nie zaś na chodnik. Bardzo
przyjemnie spaceruje się przez takie miasta.
 |
Wieża strażacka ukryta pod schodami na zamek |
Zbieramy się, suszymy namiot i
kierujemy wzdłuż Niemna. Odwiedzamy cerkiew św. św. Borysa i Gleba i szukamy
miejsca na śniadanie. Bar Semafor czynny dopiero od 12, więc lądujemy w
otwartej od 10 Czebureczni przy Orzeszkowej 1. Cena czebureka z mięsem to około
12 000 rubli (3,5zł). Czas opuszczać Grodno, naszym kolejnym celem jest
Nowogródek, miejsce gdzie dojrzewał Adam Mickiewicz. Niestety miasteczko, w
którym wiesz spędził lata młodości nie posiada trakcji kolejowej, więc udajemy
się na dworzec autobusowy, gdzie doznajemy szoku. Bilet Grodno-Nowogródek 92 000
rubli (27,87zł). Ja mam chwilę zwątpienia i rozważam jazdę stopem, ale Paweł
zdroworozsądkowo zauważa, że czasu mamy mało, mecz już jutro a Mickiewicza
odwiedzić trzeba. Szczególnie, że spać zamierzaliśmy nad oddalonym od Nowogródka o 15 kilometrów
jeziorem Świteź. Ledwo udaje nam się zebrać 276 000 na bilety. Gdy teraz
sprawdzam odległość pomiędzy miastami (ok. 170km) oraz wspominam, że podroż
trwała dość długo, to cena ta wydaje mi się racjonalna i odpowiednia. Szok był
jednak spory. No ale jedziemy, znów drzemka, podróż przebiega spokojnie, choć
jest ciasno, bo plecak trzymam między nogami.
 |
Nowogródek |
Około 14.30 jesteśmy w
Nowogródku. Kierujemy się na rynek, aby tam coś zjeść i zwiedzić muzeum Adama
Mickiewicza. Wcześniej wstępujemy na piwo i u pani barmanki zostawiamy nasze
plecaki. Opisywać zabytków tego miasta nie zamierzam, niech za przykład wystarczy
kilka zdjęć. Należy dodać tylko, że samo miasteczko bardzo skromne i przyjemne.
Panie w muzeum wieszcza życzliwe, zaś dyrektor z uśmiechem wita zwiedzających.
 |
pomnik Adama Mickiewicza w Nowogródku |
 |
przed domem wieszcza |
Wspinamy się na ruiny zamku oraz kopiec Mickiewicza i udajemy się do Karczmy Rzym
na obiad. Znów niewielka porcja za 45 000 rubli (około 13,60zł). Zamawiam
placki ziemniaczane ze skwarkami. Oraz oczywiście piwko w całkiem ładnym kuflu.
Za oknem pada, ale musimy kierować
się na dworzec. Sprawdziliśmy, że ostatni autobus nad Świteź odjeżdża o 20.32.
Po drodze, przypadkiem, natrafiamy na pomnik Włodzimierza Wysockiego, gdzie
jeden z nas daje popis umiejętności fotograficznych. Tutaj należy wspomnieć, że
nie popisał się także rzeźbiarz, bo sam pomnik jest obrzydliwy.
 |
Włodzimierz Wysocki |
Wysiadamy nad Świtezią (z
autobusu rejsowego <<13 000 rubli – 3,93zł>> Wilno - Baranowicze)
w padającym deszczu. Na szczęście nad jeziorem jest sporo miejsc do siedzenia
przykrytych dachem. Chowamy rzeczy oraz rozbijamy namiot, gdy na chwilę deszcz
nieco ustaje.
 |
очень уникальное и чисто озеро |
Mimo chłodu oraz deszczu postanawiam się wykąpać w jeziorze, co
jest przeżyciem dość orzeźwiającym. Wieczór upływa na konsumpcji półlitrowej
butelki wódki (59 300 rubli – 17,80zł) oraz zakąszaniu kabanosami i chipsami
o smaku leczo (8 450 rubli –2,56zł). Zasypiamy szybko.
 |
fragment "Świtezianki" |
Niestety nad ranem leje deszcz.
Rzeczy chowamy pod daszkiem i jemy śniadanie. Nie ma mowy o pływaniu. Musimy
się zbierać, bo o 16.45 Michał wybiera się na mecz. Do Mińska nie jest daleko,
ale musimy dostać się do Baranowiczy, skąd jeździ pociąg. Ok. dziewiątej
wychodzimy na drogę i chowamy się pod przystankiem. Na zmianę łapiemy stopa. Po
jakiś trzydziestu minutach zatrzymuje się facet i zabiera naszą trójkę. Po
drodze zdradza, że Świteź to „очень
уникальное и чисто озеро”. Sam też jest Polakiem, bo Polakami byli jego
rodzice. Służył w Leningradzie i ogólnie mu się powodzi, bo był w zeszłym
miesiącu na wakacjach we Włoszech. Z rozmarzeniem wspomina Alpy. Podwozi nas na
dworzec kolejowy, z którego jeździ elektriczka do Mińska. Kupujemy bilety (za
ile? – szwankuje pamięć) i korzystamy z wolnej godziny. Jemy barszcz i pijemy
herbatę w przydworcowej knajpie.
Dalsza część białoruskich wojaży
tutaj.