Przygody w Mińsku i Nieświeży – Białoruś część druga

Elektriczka to nie jest najszybszy środek transportu. Droga Baranowicze – Mińsk zajmuje nam ponad trzy godziny. Wysiadamy na stacji Instytut Kultury. Michał nie ma wiele czasu, więc odbywamy szybki spacer na plac Niepodległości, gdzie w bliskiej odległości od siebie stoją pomniki Lenina, św. Jerzego oraz św. Jana Pawła II.

Mińsk żyje mistrzostwami


Ciekawostką jest to, że pod placem mieści się kilkupoziomowa galeria handlowa Stolica. Odwiedzamy także kościół św. św. Szymona i Heleny. Kilka zdjęć z papieżami i trzeba poszukać miejsca, gdzie zjemy. Zbliża się 15. A na halę trzeba jechać z prospektu Niepodległości około 30 minut. Po nieudanej próbie wejścia do kilku knajp wreszcie coś znajdujemy. Ja raczę się kaszą i kotletem z serem, jajkiem, śliwką, majonezem i pewnie tylko kucharz wie czym jeszcze. Do tego chłodnik. Udaje nam się załapać na menu obiadowe, więc cena, mimo stolicy, nie jest wysoka. Kasza napełnia brzuch, pierwszy raz czuję się w miarę syty po posiłku w knajpie. Po szybkim obiedzie ruszamy prospektem Niepodległości. To jest socrealizm pełną gębą. Nie dziwi mnie wcale, że Białoruś zgłosiła zabudowę prospektu do wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO jako przykład zabudowy tzw. stalinowskiego empire’u. Warszawski plac Konstytucji do potęgi dziesiątej. Ogromna, jednolita arteria z monumentalną zabudową. Budynki Poczty Głównej czy Głównej siedziby białoruskiego KGB robią wrażenie. Wszystko okraszone pomnikiem Dzierżyńskiego, cyrkiem, parkami i zwieńczone placem Zwycięstwa, na którym stoi ogromny obelisk zbudowany, aby upamiętnić wyczyny Armii Radzieckiej.
pomnik Jana Pawła II, w tle plakat reklamujący MŚ w hokeju

...
Dość smutnym widokiem jest klęczący przed pomnikiem młody człowiek, który mimo mocnego deszczu modli (?) się do pomnika.
św. Jerzy zabija smoka, w tle Lenin

W między czasie opuścił nas Michał, który udał się na swój mecz. My mieliśmy czas do 19, bo wtedy to mieliśmy spotkać się z naszym couchem – Vadzimem. Chodziliśmy po Mińsku, robiliśmy zdjęcia. W końcu pokonał nas deszcz i weszliśmy do knajpy. Tam piliśmy piwko za 25 000 rubli i obserwowaliśmy kelnerki. Zaczepiała nas też bardzo pijana Rosjanka, która chciała, abyśmy wymienili jej dolary na ruble. Potem zaś wzbudziła śmiech całej sali, bo wykrzykiwała, że czuje, że ktoś pali jej papierosy.  Zwracała na siebie uwagę, zataczała się i wylewała piwo. To była chyba jedyna pijana osoba, jaką widziałem podczas pobytu na Białorusi.
pomnik Feliksa Dzierżyńskiego

Zbieramy się z knajpy i jedziemy wskazanym przez Vadzima trolejbusem na umówione miejsce. On niestety się nie zjawia. Piszę sms-a, dzwonię, nic z tego. Jemy kanapki i zaczynamy się nieco niepokoić. Niedługo trzeba ruszać na nasz mecz a jesteśmy na drugim końcu miasta. W końcu Vadzim odbiera i mocno się dziwi, że czekamy. Ma być za trzydzieści minut czyli przed 20. Spóźnienie gwarantowane. Decydujemy się poczekać. Po kwadransie dzwoni, że nie zdąży, że wyczerpuje mu się telefon, ale mamy iść do niego, bo tam jest jego matka i nas wpuści. Podał adres. Dość nieczytelny, bo to była ulica i jej drugi zaułek. Idziemy przez drogę, potem przez park, nieco krążymy, ale w końcu trafiamy do „drewnianego, dwupiętrowego domu”. Dom jest w budowie, biegają małe dzieci. Vadzim w mailach prosił, aby u niego nie pić, bo alkohol w jego chacie jest zakazany. Nie planowaliśmy, ale widok placu budowy upewnił nas w tym przekonaniu. Zostawiamy plecaki i biegniemy na przystanek. To, że się spóźnimy jest dość pewne. Dodatkowo trolejbus się psuje. Kilka minut postoju. W pośpiechu kupuję wodę, która okazuje się słona. Widać taki jest ten dzień.
na meczu

Na halę wchodzimy w dziesiątej minucie meczu. Finowie prowadzą 1:0. Samego meczu opisywał nie będę. Hokej na żywo zrobił na mnie duże wrażenie. Podczas meczu nasz humor poprawia jeden z kibiców, który ciągle krzyczy „Sało mi” – zabawnie przekręcając oryginalną nazwę jednego z grających zespołów – Suomi. Mecz kończy się dogrywką i karnymi, więc w pośpiechu opuszczamy salę, bo w centrum przy „pubie pijanej Rosjanki” jesteśmy umówieni z Michałem.

 Do Vadzima dojeżdżamy bez problemu, piszę mu sms-a, że zaraz będziemy. Swoje pod drzwiami musimy jednak odstać. W końcu się pojawia i wpuszcza nas do środka. Prosi, abyśmy byli cicho, bo dzieci śpią. Aby dostać się do naszego miejsca noclegowego musimy wejść na piętro i potem wspiąć się drabiną na poddasze. „No tak, po pijaku byłoby ciężko” – kwituje Michał. Vadzim pokazuje, gdzie nie wchodzić, bo może się zarwać i zeskakuje na dół. Na podłodze obok nas śpi jego młodszy brat. Zasypiamy szybko. Dobrze, że w pobliskim parku profilaktycznie skorzystaliśmy z krzaków…
tyle było widać - całkiem sporo

Rano Vadzima już nie spotykamy. Widzimy tylko jego ojca (?), który zamyka za nami drzwi. Dziwny to był nocleg. Jesteśmy jednak wdzięczni gospodarzowi, bo przecież 15 euro za hostel w Mińsku to ponoć cena minimalna.
Wrota Miasta

Ruszamy na dworzec. Uznaliśmy zgodnie, że wczorajsze spacery zadowoliły nas wystarczająco. Wracamy do Instytutu Kultury i kupujemy bilety do Haradzieji. Znów elektriczka, wracamy niemal pod same Baranowicze. Haradzieja to najbliżej położona Nieświeży stacja kolejowa.  Na pociąg musimy czekać półtorej godziny. W sam raz, aby zrobić małe zakupy oraz wypić piwo. Wsiadamy do prawie pełnego pociągu i ruszamy dalej. Do Haradzieji dojeżdża już niewiele osób. Przynajmniej tak nam się zdaje, bo nasz wagon jest pusty. Na peronach jednak tłumy. Pociągi na Białorusi, podobnie jak na Ukrainie, to ogromne, wielowagonowe składy. Po wyjściu pytamy czy da się jakoś dojechać do Nieświeży. „Jest autobus, tylko kupcie bilet” . I teraz zabawna sprawa. Autobus odjeżdża w 10 minut od przybycia pociągu. Kolejka po bilety liczy z 40 osób. Uznajemy, że nie ma szans go kupić na czas i zaczynamy targi z kierowcą. On nieugięty mówi, że na tę linię tylko w kasie. „Wszyscy zdążą”. I faktycznie – czeka aż do momentu, gdy ostatni zainteresowani pasażerowie zajmują miejsca w autobusie. Jedziemy. Po drodze radośnie gaworzymy z pasażerkami, które podkreślają piękno Nieświeży.
Zamek Radziwiłłów w Nieświeży

Docieramy do miasteczka po 20 minutach. Plan znów jest podobny. Zjeść, nieco pozwiedzać, kupić wódkę i znaleźć miejsce pod namiot. Wszystko udaje się zrealizować. Nie wchodzimy do Zamku Radziwiłłów, bo cena znacznie przekracza nasze oczekiwania (90 000 rubli – 27 zł). Spędzamy za to nieco czasu w kościele Bożego Ciała, który to zdobią piękne rzeźby i freski.
Lenin z Nieświeży
Pobyt w Nieświeży to też wielki dzień dla Michała, który pierwszy raz się wykąpał. Znaleźliśmy łaźnię miejską. Ja z Pawłem zakładamy kąpiel w stawie. Jest sobota, w kilku restauracjach są wesela, więc wchodzimy do pizzerii. Zamawiamy niedobrą pizzę za 60 000 rubli (18zł) oraz trzy piwa. Oglądamy mecz w hokeja pomiędzy Białorusią i Niemcami. Po meczu zaś ruszamy w kierunku kompleksu parkowego Alba. Planujemy tam się rozbić.

Okazuje się, że park Alba to dziki las i średnio jest tam miejsce na nocleg. Nad stawem znajdujemy fragment prostej ziemi i tam rozkładamy namiot. Atakują nas chmary komarów. Z Pawłem bierzemy kąpiel w butelce wody. Konsekwencje tej kąpieli w postaci pogryzień czuję do teraz. Po kąpieli siadamy obok rozłożonego namiotu i staramy się rozpocząć małą bibkę. Mamy wódkę, zakąski, napoje. Mamy też spory problem. Po chwili siedzimy w kurtkach i kapturach, jednak komary łatwo nas atakują. Chowamy się do namiotu, gdzie temperatura przypomina zapewne tę z sauny, w który był Michał. Z pomocą przychodzi nam deszcz. Nieco męczymy się, bo w trzech w moim namiocie ciężko jest nawet przechylić kieliszek, ale im mniej wódki, tym mniej przeszkadza nam ta sytuacja. W końcu opuszczamy namiot i kończymy flaszkę. W między czasie zniknęły komary, które poszły spać. Wódka szybko się skończyła, nuda zagroziła nam. Wpadliśmy na pomysł, aby przejść się po okolicznych chatach i spróbować kupić samogon. Ktoś gasi światło i zamyka okna. W innej chacie wychodzi pijany mężczyzna, który bardzo przeprasza i daje słowo honoru, że nie może nas przenocować. Gdy już dociera do niego, że chcemy wódkę albo samogon, to przeprasza i daje słowo honoru, że nic takiego nie ma. Trafiamy na przystanek autobusowy, na którym siedzą jacyś młodzi ludzie. Po krótkiej rozmowie chłopak proponuje, że zawiezie nas na stację benzynową. Paweł jedzie z nim a ja z Michałem zostajemy z trójką młodych mieszkańców Nieświeży. Mają po siedemnaście lat. Chłopak trenuje arm wrestling i był nawet na zawodach na Łotwie. Dziewczyny zaś są zszokowane, że o tej porze spotykają Polaków. Robią sobie z nami zdjęcia, dotykają mojej twarzy. „dostanę za to 200 lików na instagramie” – mówi jedna z nich. Gdy Paweł wraca z flaszką, to grupa się rozmywa. Wracamy pod namiot, kończymy napój i idziemy spać.
język białoruski pisany alfabetem łacińskim jest łatwy do zrozumienia

Poranek jest ciężki. Składamy namiot i ruszamy w kierunku drogi na Baranowicze. Przechodzimy około dwóch kilometrów i decydujemy się łapać stopa. Przez godzinę zatrzymują się dwa samochody, ale jadą tylko do pobliskich wsi. Decydujemy się na powrót tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Czyli zmieniamy trasę i jedziemy busem do Haradzieji. Tam kupujemy bilet na pociąg i robimy małe zakupy. Wsiadamy znów do elektriczki (Haradzieja – Brześć Centralny 30 200 rubli – 9,15zł). Po drodze śpimy i czytamy. Do Brześcia docieramy dopiero o 16.45. Mamy nadzieję, że zwiedzimy twierdzę i znajdziemy pociąg do Terespola.  
Dworzec w Brześciu

Okazuje się jednak, że pociąg do Terespola (ostatni tego dnia) jedzie o 18.30. Decydujemy się zostawić plecaki w przechowali (7000 rubli – 2,10zł) od sztuki i szybko ruszyć na miasto. Wcześniej kupujemy bilety do Terespola (znów zryczałtowana kwota 3 euro). Coś mnie tknęło, aby spytać, kiedy jest odprawa celna. Kobieta w kasie powiedziała, że zaczyna się za dziesięć minut. Wkurzeni lecimy po bagaże (przechowywane przez kwadrans) oraz szybko do knajpy po czebureki oraz wodę. Gdy zgłaszamy się do kontroli celniczka mówi, że poprzedni pociąg dopiero przyjechał i odprawa zacznie się za godzinę. Co robić? Były różne pomysły – taksówką do twierdzy, na browara czy na zakupy. Stanęło na połączeniu opcji numer dwa z opcją numer trzy. Zwiedzanie Brześcia zostawiamy na później. Kupuję pamiątki do domu w postaci suszonych kalmarów. Jemy blina i popijamy go piwem i stawiamy się do odprawy. Na uwagę zasługuje wjazd do Unii Europejskiej. Bardzo szybka kontrola, sprawdzanie paszportów i prześwietlanie bagaży. Przepaść w porównaniu do granicy polsko-ukraińskiej.

W Terespolu raczymy się wreszcie porządnym obiadem oraz piwem w zacnej cenie 3,5zł za Tatrę butelkowaną w knajpie. O 19.36 odjeżdża TLK w kierunku Warszawy. Siedzimy w oddzielnych wagonach zatłoczonego pociągu. Tak kończy się krótki objazd po Białorusi.


Etykiety: , , , , , , , , ,