Sprzęt na Camino – podsumowanie po wyprawie

Pielgrzymkę uważam za udaną. W końcu zrealizowałem cel i doszedłem do Fisterry. Było jednak ciężko, momentami nawet bardzo. Czy teraz, spoglądając z perspektywy czasu na całość ekwipunku, podjąłbym inne decyzje sprzętowe? Nadszedł czas na podsumowanie. 




Na początek lista sprzętu na moje Camino de Santiago. Zwróćcie proszę uwagę na to, że w komentarzach dopisanych zostało kilka dodatkowych rzeczy. 

A teraz, żeby nie przedłużać, kilka wniosków po 4000 tysiącach kilometrów:

Plecak


Plecak to jeden z ważniejszych elementów ekwipunku piechura. Nosiłem go po osiem-dwanaście godzin dziennie. Ważył początkowo około 13 kilogramów, z czasem udało się zredukować wagę do 12. Jednak podczas lipcowych upałów w Niemczech, gdy nosiłem czasem ponad trzy litry wody waga przekraczała 15kg. To już było za dużo dla mojego Kestrela. Na stronie producenta znalazłem informację o takiej maksymalnej nośności. Nie wiem, czy dlatego, że mój plecak już kilka lat był używany, czy doszło do uszkodzenia mechanicznego albo objawiła się wada techniczna, ale jedno z ramion plecaka nieco się przekręciło. Powodowało to spory ból oraz obtarcia na moim ramieniu. Po kilku takich dniach rozważałem nawet zakup nowego plecaka gdzieś na terenie Niemiec, ale uznałem, że średnio mnie stać na coś dobrego i po prostu spróbuję zredukować wagę. Z czasem przyzwyczaiłem się do tej niedogodności i gdy nosiłem większy ciężar (np. po zakupach) to po prostu częściej robiłem przerwy, aby plecy odpoczęły. Gdybym szedł jeszcze raz, to pewnie zdecydowałbym się na coś z pewniejszym systemem nośnym, na przykład na Deutera. Żywot pielgrzyma to częste niespodziewane dary, gdy polska rodzina we Francji załadowała mnie konserwami, to żałowałem, że przekraczam próg komfortu. Zawsze jednak na twarzy pojawiał się uśmiech, bo nic nie smakuje tak wybornie jak pasztet z puszki o wschodzie słońca.

Pasek przy moim prawym ramieniu jest w nienaturalnej pozycji.

Spanie

 

Pierwszy namiot zniszczony został przez bandytów w Wylatowie. Zresztą i tak mocniejsza ulewa powodowała, że przeciekał. Ważył niewiele, ale nie dawał schronienia w czasie deszczu. Drugi również okazał się niezłym bublem. Już podczas prób technicznych na działce pękł jeden z fragmentów masztu. Podkleiłem, wzmocniłem i postanowiłem spróbować. Konstrukcja tunelowa oraz to, że nie był on samonośny, wymagało znalezienia idealnie płaskiego podłoża, gdzie mogłem wbić wszystkie szpilki. W przeciwnym wypadku ściany sypialni wisiały, zaś w miejscach styku plecaka z sypialnią namiot przeciekał. Po kilku nocach w złych warunkach pogodowych, gdy nieco przemokłem zdecydowałem się szukać noclegów pod dachem. Namiot traktowałem jako ostateczność. Zostawiłem go we Francji u zaprzyjaźnionego księdza. Od tego czasu byłem zdany na swoje zdolności komunikacyjne. Waga plecaka spadła o 1,8kg. Tak się złożyło, że dzień później spotkany Polak – Andrzej podarował mi niewielki i lekki hamak. Służył mi on głównie jako moskitiera, gdy nocowałem na dziko i byłem atakowany przez owady. 


Czechy. Suszenie wszystkiego po nocy w namiocie.
Śpiwór puchowy był dobry na noclegi na dziko, szczególnie w terenach górskich. Gdy w lipcu nocowałem na niemieckich plebaniach, to był zbyt ciepły i często kładłem się tylko na karimacie. Pod koniec września był zaś idealny. Ogólnie jestem zadowolony, gdybym miał cieńszy śpiwór, pewnie parę razy bym zmarzł. Zawsze mogłem spać jedynie przykryty albo bez okrycia. Karimata spisywała się świetnie, nawet gdy spałem na betonie albo gołej ziemi. Pod legowisko zawsze układałem cienką folię budowlaną.

Pierwsza noc we Francji. Nawet nie rozkładałem namiotu.

Zaryzykowałbym tezę, że da się przejść całe Camino z Polski do Hiszpanii w ogóle bez namiotu. Ja skorzystałem z niego dziesięć razy. Dobry, lekki namiot z pewnością rozwiązałby problem. Częściej mógłbym spać pod chmurką. Z drugiej strony bardzo często mogłem liczyć na gościnę. Temat noclegów na drodze do Santiago będę poruszał w oddzielnym tekście.


Kuchnia


Czasem sam przygotowywałem posiłki, czasem byłem karmiony, najczęściej jednak nie chciało mi się gotować. W Czechach jadałem w tanich barach na wsi, w Niemczech raz na kilka dni raczyłem się kebabem. Czasem odgrzewałem curry wurst kupione w markecie. Butla służyła mi głównie do gotowania herbaty. Gdy miałem dostęp do kuchni na plebani bądź w schronisku, to planowałem większy posiłek. Uważam jednak, że decyzja o zabraniu butli i kuchenki była słuszna. Gotowałem makaron i jadłem go z rybkami z puszki bądź pasztetem. Butla skończyła mi się w połowie Francji, przez dwa tygodnie nie miałem żadnej. W Lectoure student filozofii oddał mi swoją butlę, którą doniosłem do Muxii. Z Mogensem ugotowaliśmy sobie herbatę na skałach w Fisterze. Dla takich chwil warto żyć, podróżować i nosić butlę z gazem oraz kuchenkę. Obie zostawiłem w schronisku w Muxii, mam nadzieję, że komuś teraz służą.

Mogens gotuje wodę na "herbatę na końcu świata"


Ubrania


Jestem zadowolony z zabranych ubrań. Jedynie spodnie przeciwdeszczowe uznałem za bezużyteczne i nie spakowałem ich, gdy wyruszałem po raz drugi. Świetnym pomysłem było wzięcie zwykłych sportowych krótkich spodenek, w których szedłem przez większość dni. Gdy było chłodniej, wkładałem długie spodnie do biegania. Obie pary schły szybko, więc mogłem je często prać. Na wieczory miałem „eleganckie” spodnie firmy Quechua z odpinanymi nogawkami. Zależnie od temperatury, po dniu marszu wkładałem czyste krótkie bądź długie spodnie. 

Rewelacyjnie sprawdziła się kupiona w polskiej firmie Kwark i szyta na miarę bluza z materiału Power Strech Pro. Co ciekawe, materiał na tyle przylega do ciała, że nawet teraz, po utracie wielu kilogramów leży na mnie dobrze. Z pewnością zabiorę ją też w kolejną wyprawę. Ogólnie szczerze polecam. Waży niewiele, a spełniała funkcję najgrubszej części garderoby. Nawet wytrawni piechurzy, którzy szli z Danii czy Włoch podziwiali moją drugą skórę, nazywaną przez niektórych kostiumem żaby. Może wyda Wam się to dziwne, ale nie prałem jej ani razu podczas całej podróży. Nie widziałem po prostu takiej potrzeby.

Chłodny poranek po noclegu na tarasie gdzieś we Francji

Kolejne pozytywne zaskoczenie to ciepła koszula z długim rękawem z wełny merino firmy Devold. Była moją główną warstwą w chłodne dni. Dodatkowo, gdy stawała  się mokra dalej grzała moje ciało. Nie łapała w ogóle zapachów, więc mogłem ja nosić dość długo bez prania. Fajną sprawą był suwak pod szyją i możliwość przewietrzenia się, gdy robiło się cieplej.

Obie koszulki z krótkim oraz bluzka z długim rękawem, które nosiłem na zmianę przez upalne dni, zakończyły swój żywot w Hiszpanii. Dwie z nich były już ze mną w Indiach oraz na paru górskich eskapadach, więc zakładałem, że z czasem je wyrzucę. Gdyby ktoś chciał przejść tylko hiszpańskim szlakiem, to dwa szybkoschnące t-shirty wystarczą. Codziennie w schronisku można zrobić pranie. Jednak w niektórych rejonach Francji nie miałem dostępu do bieżącej wody przez 3-4 dni. Wtedy dodatkowa koszulka, którą mogłem założyć po upragnionym prysznicu była zbawienna. Mogens przeszedł jednak całą drogę z Danii posiadając jedynie dwie bluzki oraz jedną parę spodni. The sky is the limit.

Zabawnie wyszło z jedną z koszulek, która po zakupie była sporo za mała. Wysłałem ją do kolegi do Pragi. Gdy tam doszedłem leżała już lepiej, ale dalej zbyt opinała moje ciało. Okazała się w sam raz na Camino del Norte. Wtedy też wyrzucić mogłem starą, znoszoną koszulkę. Fajnie było mieć świeżą i czystą, którą mogłem zakładać na wieczory w albergue oraz wizyty w kawiarniach. Casual fashion.

Casual Fashion - czysta koszulka w Santiago

Wszyscy spotkani na trasie pielgrzymi nie dowierzali, że nie mam ze sobą żadnej kurtki. Otóż po pierwszym tygodniu w Polsce uznałem, że lato jest zbyt ciepłe na posiadany przeze mnie ortalionowy worek. Zostawiłem go więc w domu, gdy wychodziłem po raz drugi. Przez blisko trzy miesiące korzystałem z parasola przy mocnych opadach oraz skóry żaby, gdy było chłodniej. Parasol zniszczył się we Francji, więc przez Pireneje szedłem bez żadnej ochrony od deszczu. Pogoda dopisała. Dopiero w San Sebastian zakupiłem w Decathlonie kurtkę Quechua Raincut w wybitnie wtedy pasującym rozmiarze M. Spisywała się dzielnie i korzystam z niej do teraz.

Zupełnie nie sprawdziły się skarpetki z coolmaxu czy włókien bambusa. Był to mój debiut, jeśli chodzi o te materiały. Przecierały się po jednym-dwóch dniach noszenia. W marketach po drodze kupowałem grubsze, bawełniane skarpetki i po dwóch-trzech tygodniach wymieniałem na nowy zestaw. Chyba nie ma co liczyć, że jeden zestaw skarpet starczy na ponad 100 dni na szlaku. Zużyłem bodajże 14 par skarpetek.

Takie gadżety jak majtki, kapelusz czy buff okazały się pomocne i niezbędne. Szczególnie kapelusz, którego brak zakończyłby się niechybnie udarem słonecznym. 

Buty
 

Wystarczyły na 3000 kilometrów. Po 2500 zacząłem odczuwać pewien dyskomfort. Chciałem dotrzeć mimo bólu do Hiszpanii, aby tam w Decathlonie kupić tanio nową parę na ostatni odcinek trasy. Wydaje mi się, że nieco za długo szedłem w kompletnie rozwalonych i niewygodnych butach. Podeszwy były tak starte, że odczuwałem każdy, najdrobniejszy kamień. Stopy bolały i szybciej się męczyłem. W Pirenejach nadepnąłem na odpadający kawałek podeszwy i prawie spadłem w przepaść. Uznałem, że czas na zmianę. Nowe buty to nieco inny model. Najtańsze możliwe „górskie” buty wysokie, które oferuje Decathlon. Aby przejść 800 kilometrów okazały się wystarczające. Należy jednak pamiętać, że ważyłem już sporo mniej, więc i nacisk na podeszwy był mniejszy.

Buty w dniu,w którym je wyrzuciłem.

Fragment podeszwy, który o mało nie doprowadził do wypadku.

Sandały służyły mi głównie wieczorami oraz rano. Klasyczne obuwie obozowe. Z dwa dni szedłem w sandałach, ale po 30 kilometrach nieco obcierały mi stopę i musiałem zrezygnować z tego pomysłu. Oczywiście wygoda wieczorów w sandałach była wysoka, ale chcąc zredukować wagę wystarczyłyby tanie, lekkie klapki Kubota. 

Inne


Kijki trekkingowe starły się zupełnie. Dwa razy dokupowałem gumowe końcówki, ale w pewnym momencie nie miałem ich gdzie zakładać. Znalazłem za to solidny kij, który był wiele bardziej klimatyczny i bardzo mi się spodobał marsz z nim. Początki bez kijków to byłaby jednak katorga. Nie wyobrażam sobie za to marszu z pustymi rękoma, głównie w terenie górskim, gdy było ślisko i stromo dodatkowy punkt oparcia był niezbędny.

Plecak i kostur pielgrzyma

Sporo wątpliwości budził sprzęt elektroniczny, który zabrałem. Z czytnika książek korzystałem, a przygody pokazały, że jest to bardzo wytrzymały sprzęt. Bateria starczała na długo, czytałem głównie w schroniskach oraz przeglądałem przewodniki po trasie, które udało mi się znaleźć w formacie MOBI. Z pewnością będzie wydawanych coraz więcej map oraz przewodników na Kindla. Znacznie obniża to wagę plecaka. 

Jeśli chodzi o skład apteczki, to za dwie najważniejsze uznaję Sudocrem oraz talk na odparzenia. Nie wyruszę w żaden trekking bez tych dwóch rzeczy. I oczywiście plastry, najlepiej compeed, które szybko pozwalają wyleczyć odciski. Szczęśliwie nie chorowałem, więc z leków nie musiałem korzystać. 


Podsumowanie


Było dobrze, ale zawsze mogło być lepiej. Nigdy wcześniej nie pakowałem się na tak długą podróż. Popełniłem kilka drobnych błędów, zlekceważyłem zużycie plecaka i przez to nieco cierpiałem, ale widać tak miało być. Gdyby wszystko układało się idealnie, to podróż ta nie wywarłaby na mnie tak dużego wpływu. Doświadczenia, także te sprzętowe, z pewnością przydadzą mi się podczas kolejnych  podróży. Mam nadzieję, że przydadzą się też komuś z Was. Jeśli macie jakieś pytania czy uwagi, zapraszam do komentowania. 

Etykiety: , , , , ,