Czasem sam przygotowywałem posiłki, czasem byłem
karmiony, najczęściej jednak nie chciało mi się gotować. W Czechach jadałem w
tanich barach na wsi, w Niemczech raz na kilka dni raczyłem się kebabem.
Czasem odgrzewałem curry wurst kupione w markecie. Butla służyła mi głównie do
gotowania herbaty. Gdy miałem dostęp do kuchni na plebani bądź w schronisku, to
planowałem większy posiłek. Uważam jednak, że decyzja o zabraniu butli i
kuchenki była słuszna. Gotowałem makaron i jadłem go z rybkami z puszki bądź pasztetem. Butla skończyła mi się w połowie Francji, przez dwa tygodnie nie
miałem żadnej. W Lectoure student filozofii oddał mi swoją butlę,
którą doniosłem do Muxii. Z Mogensem ugotowaliśmy sobie herbatę na skałach w
Fisterze. Dla takich chwil warto żyć, podróżować i nosić butlę z gazem oraz
kuchenkę. Obie zostawiłem w schronisku w Muxii, mam nadzieję, że komuś teraz
służą.
Jestem zadowolony z zabranych
ubrań. Jedynie spodnie przeciwdeszczowe uznałem za bezużyteczne i nie spakowałem
ich, gdy wyruszałem po raz drugi. Świetnym pomysłem było wzięcie zwykłych
sportowych krótkich spodenek, w których szedłem przez większość dni. Gdy było
chłodniej, wkładałem długie spodnie do biegania. Obie pary schły szybko, więc
mogłem je często prać. Na wieczory miałem „eleganckie” spodnie firmy Quechua z
odpinanymi nogawkami. Zależnie od temperatury, po dniu marszu wkładałem czyste krótkie bądź długie spodnie.
Rewelacyjnie sprawdziła się
kupiona w polskiej firmie Kwark i szyta na miarę bluza z materiału Power Strech
Pro. Co ciekawe, materiał na tyle przylega do
ciała, że nawet teraz, po utracie wielu kilogramów leży na mnie dobrze. Z
pewnością zabiorę ją też w kolejną wyprawę. Ogólnie szczerze polecam.
Waży niewiele, a spełniała funkcję najgrubszej części garderoby. Nawet wytrawni
piechurzy, którzy szli z Danii czy Włoch podziwiali moją drugą skórę, nazywaną
przez niektórych kostiumem żaby. Może wyda Wam się to dziwne, ale nie prałem jej ani razu podczas całej podróży. Nie widziałem po prostu takiej potrzeby.
|
Chłodny poranek po noclegu na tarasie gdzieś we Francji |
Kolejne pozytywne zaskoczenie to ciepła koszula z
długim rękawem z wełny merino firmy Devold. Była moją główną warstwą w chłodne
dni. Dodatkowo, gdy stawała się mokra dalej grzała moje ciało. Nie łapała w ogóle zapachów, więc mogłem ja nosić dość długo bez prania.
Fajną sprawą był suwak pod szyją i możliwość przewietrzenia się, gdy
robiło się cieplej.
Obie koszulki z krótkim oraz
bluzka z długim rękawem, które nosiłem na zmianę przez upalne dni, zakończyły
swój żywot w Hiszpanii. Dwie z nich były już ze mną w Indiach oraz na paru
górskich eskapadach, więc zakładałem, że z czasem je wyrzucę. Gdyby ktoś chciał
przejść tylko hiszpańskim szlakiem, to dwa szybkoschnące t-shirty wystarczą.
Codziennie w schronisku można zrobić pranie. Jednak w niektórych rejonach
Francji nie miałem dostępu do bieżącej wody przez 3-4 dni. Wtedy dodatkowa koszulka,
którą mogłem założyć po upragnionym prysznicu była zbawienna. Mogens przeszedł
jednak całą drogę z Danii posiadając jedynie dwie bluzki oraz jedną parę
spodni. The sky is the limit.
Zabawnie wyszło z jedną z
koszulek, która po zakupie była sporo za mała. Wysłałem ją do kolegi do Pragi.
Gdy tam doszedłem leżała już lepiej, ale dalej zbyt opinała moje ciało. Okazała
się w sam raz na Camino del Norte. Wtedy też wyrzucić mogłem starą, znoszoną
koszulkę. Fajnie było mieć świeżą i czystą, którą mogłem zakładać na wieczory w
albergue oraz wizyty w kawiarniach. Casual fashion.
|
Casual Fashion - czysta koszulka w Santiago |
Wszyscy spotkani na trasie
pielgrzymi nie dowierzali, że nie mam ze sobą żadnej kurtki. Otóż po pierwszym tygodniu
w Polsce uznałem, że lato jest zbyt ciepłe na posiadany przeze mnie ortalionowy worek. Zostawiłem go więc w domu, gdy wychodziłem po raz drugi. Przez
blisko trzy miesiące korzystałem z parasola przy mocnych opadach oraz skóry
żaby, gdy było chłodniej. Parasol zniszczył się we Francji, więc przez Pireneje szedłem bez żadnej ochrony od deszczu. Pogoda dopisała. Dopiero w San Sebastian zakupiłem w Decathlonie
kurtkę Quechua Raincut w wybitnie wtedy pasującym rozmiarze M. Spisywała się
dzielnie i korzystam z niej do teraz.
Zupełnie nie sprawdziły się
skarpetki z coolmaxu czy włókien bambusa. Był to mój debiut, jeśli chodzi o te
materiały. Przecierały się po jednym-dwóch dniach noszenia. W marketach po
drodze kupowałem grubsze, bawełniane skarpetki i po dwóch-trzech tygodniach
wymieniałem na nowy zestaw. Chyba nie ma co liczyć, że jeden zestaw skarpet
starczy na ponad 100 dni na szlaku. Zużyłem bodajże 14 par skarpetek.
Takie gadżety jak majtki,
kapelusz czy buff okazały się pomocne i niezbędne. Szczególnie kapelusz,
którego brak zakończyłby się niechybnie udarem słonecznym.