Rok temu rozpocząłem moją wielką
przygodę. Pielgrzymka Drogą św. Jakuba miała mi dać odpowiedź na kilka pytań.
Zastanawiałem się, jak zniosę długą, samotną podróż? Czy podróżowanie może stać
się dla mnie sposobem na życie? Założyłem, że skoro będę w stanie wytrzymać
cztery miesiące samotnego trekkingu przez Europę, to wszelkie inne wyprawy
również będą w moim zasięgu. Chciałem też poszukać wewnętrznego spokoju,
spojrzeć na moje dotychczasowe życie z pewnego dystansu. Także fizycznego,
wszak będąc setki kilometrów od domu, w oderwaniu od codziennych spraw łatwiej
jest osiągnąć dystans emocjonalny. Przyznam szczerze, że z podjętych podczas
Camino de Santiago decyzji jestem zadowolony. Uważam, że dobrze przepracowałem
ten czas. Czas samotności, refleksji. Trudne momenty starałem się traktować
jako doświadczenie, które w przyszłości będzie procentowało. Rok po pobiciu w
Wylatowie dalej wracam pamięcią do tamtej nocy. Do tego, co działo się w
następnych dniach. Teraz podchodzę do wszystkiego z humorem. Szczególnie do
chwil spędzonych na komisariacie. Wtedy nie było mi jednak do śmiechu. Ale może
to właśnie jest ten dystans, spokój, pewien luz, którego nauczyło mnie życie w
drodze?
Cierpliwość. Tego przede
wszystkim nauczyła mnie pielgrzymka. Cierpliwość i pokora. O tych dwóch
kwestiach często zapominałem. To wszystko, połączone z porywczym charakterem
czasem nie dawało zbyt dobrych efektów. „Człowiek gorączka” – to określenie
pasowało do mnie dość dobrze. A Camino wymaga spokoju, wymusza wręcz na
człowieku bycie spokojnym. Szedłem dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści
kilometrów i myślałem. Modliłem się, śpiewałem, marzyłem. Nie mogłem biec, nie
chciałem podjeżdżać, oszukiwać. Niezależnie od pogody, samopoczucia, głodu –
szedłem i zbliżałem się do celu.
Po powrocie kilka razy odważyłem
się opowiedzieć o mojej wyprawie. Lubię opowiadać, nie czuję oporów, aby
występować przed audytorium. W przypadku Camino czułem jednak, że daję komuś
część siebie. Właściwie zdecydowałem się na to też dlatego, że spotykani już w
Hiszpanii pielgrzymi zawsze bardzo chętnie słuchali o mojej drodze i
przygodach, które przeżyłem. Mów o tym, dawaj świadectwo – słyszałem te słowa
wielokrotnie. I choć ja sam nigdy nie nazwałbym moich przeżyć „świadectwem”, to
uznałem, że warto się nimi podzielić. Tak jak dzieliłem się zdjęciami z drogi i
moimi przemyśleniami wtedy, gdy szedłem. A robiłem to też dlatego, że
otrzymywałem wtedy wsparcie. Wsparcie dla mnie niezwykle istotne.
Obecnie z wielką atencją śledzę
pielgrzymkę księdza Sławka, który z Litwy idzie do Rzymu. Kilka dni temu
napisałem mu, że nieco „wyrywa me serce” swoją relacją. Chciałbym znów ruszyć,
po prostu iść, ale wiem, że mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia w
Warszawie. I przede wszystkim jedną obietnicę, którą dałem kilku ważnym dla
mnie osobom, w tym mojej babci. Sławek po paru minutach odpisał, a jego odpowiedź
ścisnęła moje serce. „Twoje opowieści i to spotkanie w Composteli też
przyłożyło się do tego, że teraz idę. Pewnie bez tych wszystkich opowieści i
świadectw nie odważyłbym się”. 26 września spotkaliśmy się pod Biurem
Pielgrzyma. Chwilę porozmawialiśmy. I teraz, tych parę wymienionych zdań dodaje
mu sił. Podobnie jak mi siły dodawały komentarze typu: „trzymaj się”, „dasz
radę”. W długiej i trudnej trasie działa bowiem zasada małych radości, dają one
bardzo, bardzo dużo.
Widzę, że w rocznicę wymarszu
wyszedł mi bardzo osobisty tekst. Widać tak miało być… Ale żeby nie kończyć tak
refleksyjnie, to pochwalę się, że po powrocie z Camino wróciłem do gry w piłkę
w ligach studenckich:
Razem z Piotrem Drzewieckim i Pawłem Chmielowskim przeprowadziliśmy badanie polskich pielgrzymów. Zapraszam do zapoznania się z
raportem z badań.
A także zostałem morsem zaliczając zimową kąpiel w Morzu Bałtyckim. The sky is the limit: