W 2015 roku znany polski
podróżnik Marek Kamiński wyruszył z obwodu kaliningradzkiego do Santiago de
Compostela w Hiszpanii. Przeszedł około 4000 kilometrów. Swoją pielgrzymkę
relacjonował w mediach społecznościowych, po roku zaprezentował film
„Pielgrzym”, a do sprzedaży trafiła niedawno książka „Trzeci Biegun”. Camino
nazwał najtrudniejszą wyprawą w swoim życiu. Szkoda, że oba owoce jego podróży,
to dania dość ciężkostrawne.

Gdy po raz pierwszy obejrzałem
film Jana Czarlewskiego „Pielgrzym”, to obiecałem sobie, że nic nie będę o nim
publicznie pisał. Głównie dlatego, że ciężko mi było znaleźć jakieś pozytywy. Po
emisji (film pokazywany był w TVP) długo siedziałem przed ekranem telewizora i
zastanawiałem się, co to właściwie było? Reżyser przez blisko 2000 kilometrów
współtowarzyszył podróżnikowi podczas jego pielgrzymki do grobu św. Jakuba. W
tym czasie udało mu się nagrać może dwie ciekawe sceny. Główny bohater wydaje
się być nieco przytłoczony obecnością kamery, powtarza w kółko, że idzie, że
jest zmęczony. Nie ma nic ciekawego do powiedzenia zaczepiającemu go
reżyserowi. Miałem wrażenie, że stara się grać pielgrzyma, co w moim odczuciu, ma
efekt jedynie karykaturalny. Poznajemy Kamińskiego wyruszającego z Kaliningradu
pełnego wigoru, aby potem ujrzeć go tracącego siły i prezentującego obolałe
stopy. W
zapowiedzi „wyprawy” na stronie Marka Kamińskiego można przeczytać, że
„podczas swojej wędrówki będzie spotykał
się z różnymi ludźmi i rozmawiał o tym, co w dzisiejszej, pogrążonej w duchowym
kryzysie, Europie, jest najważniejsze”. Niestety z filmu się tego nie
dowiemy, zaś liczne sceny z Polski dłużą się i nie wnoszą nic ciekawego. Osoba
publiczna idzie przez kraj i jest witana w kolejnych wioskach i miasteczkach. Celem
tej podróży była zbiórka środków na Obozy Zdobywców Biegunów, więc rozgłos był
potrzebny, aby promować jeden z produktów Fundacji Marka Kamińskiego. Wianuszek
fanów i znajomych towarzyszył mu na trasie. Czy to jest tytułowy Pielgrzym?
Sytuacja zmienia się, gdy bohater
przekracza granicę polsko-niemiecką. Niestety ujęć z Niemiec i Francji jest
mało. Są za to dłuższe, widać, że staranniej dobrane. Wynika to z tego, że
wtedy Marek Kamiński szedł więcej samotnie. Główną zaletą filmu są aktorzy
drugoplanowi z tego etapu pielgrzymki. Spotkani przez podróżnika ludzie, którzy
ofiarują mu nocleg, zaczepiają go po drodze, wreszcie współtowarzyszą mu na
szlaku. Na tym etapie filmu najczęściej powracały moje wspomnienia. Może
dlatego, że wreszcie mogłem dojrzeć w bohaterze filmu normalnego człowieka, czy
nawet momentami Pielgrzyma. I to zdziwienie, z którym często spotykałem się
również ja. W filmie przedstawione jest ono pod postacią belgijskiego
sklepikarza, który nieco wyśmiewa narzekania Kamińskiego i przytomnie zauważa,
że skoro „stać go, aby tak wędrował, to musi być szczęśliwym człowiekiem. Ja
bym nie mógł zostawić sklepu i rodziny”.
Takich scen udało się niestety
nakręcić niewiele. A film musiał powstać. Wciąż na stronie Kamińskiego w
zakładce 3 Biegun widnieje informacja, że „efektem ponad 100-dniowej podróży
Marka Kamińskiego będzie 72-minutowy film dokumentalny, którego reżyserem
i scenarzystą będzie Jan Czarlewski”. Z tego założenia udało się ostatecznie
zrealizować 59-minutowy dokument. Film wypełniają czytane przez podróżnika
fragmenty dzienników. Nie wiem, w jakim celu, skoro i tak planowano wydanie
książki. Czyżby brakowało materiału?
Mimo początkowych wątpliwości
postanowiłem o filmie jednak napisać. Dlaczego? Wybrałem się do Kina Atlantic,
aby obejrzeć Pielgrzyma na dużym ekranie, a także posłuchać, co do powiedzenia
mają autorzy. Zawiodłem się jeszcze bardziej. Obaj uważają, że powstało dzieło
znakomite i świetnie oddające ducha Camino de Santiago. Ja tego ducha niestety
nie odczułem. Czy można mieć o to do kogokolwiek pretensje? Szczerze nie wiem. Na pokazie obecni byli także zagraniczni
goście – pielgrzymi, których Kamiński poznał na szlaku. Odniosłem wrażenie, że
zarówno Kerry jak i Danny mieli więcej ciekawego do powiedzenia niż główny
bohater.
Zdaję sobie sprawę, że dla Jana
Czarlewskiego dotrzymywanie kroku Kamińskiemu musiało być męczące. Widać, że
często szedł tyłem, aby móc kręcić swojego bohatera. Ten zaś zmęczony,
zniechęcony nie pomagał w uzyskaniu ciekawego materiału. Może taki Marek
Kamiński jest prywatnie? Tego też nie wiem. W mediach społecznościowych stara
się sprawiać wrażenie otwartej osoby, filozofa – polskiego Paulo Coehlo. W
filmie widziałem smutnego człowieka, który stara się bardzo nazwać to, co
czuje, ale niezbyt potrafi. I chyba tutaj kryje się największe
problem, który mam z filmowym oraz książkowym owocem pielgrzymki Marka
Kamińskiego. Przedstawiają one gehennę człowieka – wędrowca, którego celem jest podróż w średniowieczne odmęty pokuty, w ogóle pomijając renesansową radość odkrywania tego co istotne w wędrówce i pielgrzymowaniu. Brak mi radości z tego, że jest się na Camino de Santiago.

Nakręcenie dobrego filmu o Camino
de Santiago jest bardzo ambitnym zadaniem. Niestety, według mnie, zarówno
reżyser, jak i tytułowy Pielgrzym jemu nie podołali. Ładne ujęcia, kadry
wędrującego mężczyzny z plecakiem oraz dwa dobre dialogi, to dla mnie za mało. Brakowało
klimatu, a każdy, kto szedł drogą św. Jakuba wie, że jest on bardzo ważny.
Jednym z nielicznych plusów, że
ten film powstał, jest fakt, że kolejni ludzie dowiedzieli się o drodze św.
Jakuba. Wydaje mi się, że jednak, że narracja, którą przyjął Marek Kamiński
stwierdzając, że jest to wyprawa trudna, wymagająca i wyczerpująca może
zadziałać dwojako. Z jednej strony zmusi osoby, które zapalą się do pokonania
całości trasy z Polski do Hiszpanii do głębszej refleksji oraz długich
przygotowań. Z drugiej jednak może od tego pomysłu odwieść i zniechęcić. Skoro
pan podróżnik miał takie problemy, to czy ja, skromny człowiek dam radę?
Szerszy obraz daje tutaj książka Trzeci
Biegun. Kamiński podkreśla, że największe kłopoty, z którymi się borykał nie
dotyczyły kwestii przygotowania fizycznego. W Siegen w Niemczech dopadł go
poważny kryzys.. Od dłuższego czasu szedł sam „i nagle, ot tak, sens mi się wymknął”. Dlaczego? Tego nie wiemy.
„Przez dziesięć dni nie zapisałem w
dzienniku ani słowa”. Ponad tydzień spędzony w hotelu, tylko rodzina oraz
reżyser filmu zostali poinformowani o tym, co się dzieje. Na szczęście w końcu „zawołała go droga”
i z trudem ruszył dalej. Dramatyczny opis walki z samym sobą, z mocną i trudną
do wytłumaczenia słabością, tak szczera relacja Marka Kamińskiego to
najprawdziwszy fragment tej dziwnej książki. Wreszcie poznajemy kulisy, widać,
że czas, którego podróżnik nie miał, gdy skierowana była na niego kamera
pozwolił zebrać myśli.
Książkę czyta się bardzo dobrze.
Nie jest ona typowym dziennikiem z podróży (choć znajdujemy w niej przepisane z
notatnika Marka Kamińskiego krótkie opisy poszczególnych dni), nie jest też
zestawem anegdot z trasy (ale oczywiście kilka mniej lub bardziej ciekawych
otrzymujemy), wreszcie nie można jej nazwać poradnikiem czy przewodnikiem, jak
przygotować się na przejście z obwodu kaliningradzkiego (bądź z Polski) do
Santiago. To bardzo osobista książka. Marek Kamiński rozlicza się w niej ze
swoimi latami młodzieńczymi, wspomina bieguny oraz wreszcie pisze swoich
przeżyciach duchowych podczas drogi. Wszystko to otoczone wstawkami
historycznymi bądź biograficznymi dotyczącymi mijanych miejsc i osób z nimi
związanymi. Wszystko daje dość spójną, mocno osobistą relację z trasy.
Czemu napisałem, że książka
Trzeci Biegun Marka Kamińskiego jest moim zdaniem dziwna? Wynika to z dwóch
kwestii.
Pierwszą nazwę układem akcentów.
Bogato ilustrowana książka ma 287 stron. Dopiero w połowie pielgrzym wychodzi z
Polski. 30 stron o przejściu przez Hiszpanię. Albergue w Leon, a zaraz Monte de
Gozo. Szybki przeskok. Niewiele też o Francji. Prawie trzy czwarte to Polska i
Niemcy. Wtedy było trudno, wtedy zmieniała się pogoda, Kamińskiego odwiedzali
znajomi, w Polsce dołączali do niego na dzień-dwa pielgrzymi. O spotkaniach we
Francji czy Hiszpanii czytelnik wiele się nie dowie. Dla mnie jest to dziwne.
To tam przecież idzie się ramię w ramię z innymi pielgrzymami, którzy zmierzają
już do Galicji.
Po drugie, znaczna część
opisanych spotkań i anegdot, to te, które znamy z filmu. Cytaty starannie
wynotowane z nagrania. Nie wiem, może wraz z kolejnymi kilometrami spadał zapał
Marka Kamińskiego do notowania tego, co go spotykało. Może po prostu faktycznie
nie działo się nic godnego uwagi. Mało możemy się dowiedzieć o tym, jak czuł
się w Hiszpanii, jako jeden z setek pielgrzymów.
Według mnie Trzeci Biegun daje
nieco lepsze, szersze spojrzenie na Camino Marka Kamińskiego niż film
Pielgrzym. Czytelnik dostaje tutaj więcej treści, odczuć, stawianych jest więcej
pytań, Kamiński stara zmuszać do refleksji. Więcej wymaga od czytelnika niż od
widza filmu. Wreszcie możemy poczuć się jak Kamiński-Pielgrzym. Do tego opisy
historyczne są naprawdę interesujące i starannie dobrane. Książka się nie
dłuży, ale jednak pozostawia pewne poczucie braku i niedosytu. Jakby Santiago
znajdowało się przy granicy belgijsko-francuskiej, to mógłbym to autorowi
wybaczyć. Po przeczytaniu całej książki miałem wrażenie, że Kamińskiego gonił
po prostu termin z wydawnictwa i na szybko zapełniał ostatnie strony. Szkoda.
Chętnie poznam Wasze opinie
dotyczące zarówno filmu Pielgrzym jak i książki Trzeci Biegun. Ja, mający
świeżo w głowie moje wspomnienia, dziesiątki rozmów oraz kilka prelekcji,
podczas których opowiadałem o moim Camino, po zapoznaniu się z tym, co ma do
powiedzenia Marek Kamiński czuję się zawiedziony.
Liczyłem na coś ciekawszego. Na spotkaniu po projekcji filmu podróżnik
podkreślił, że jego spojrzenie na pielgrzymkę i odczucia z nią związane
zmieniają się wraz z upływem czasu. Nie wykluczył też tego, że może powstanie
druga, inna książka. Mam szczerą nadzieję, że będzie jednak lepsza.