Sasza nas ugościł. Najpierw
poszliśmy na majdan w Łucku, pod ścianę upamiętniającą Niebiańską Sotnię. Następnie do czeskiej knajpy, gdzie piwo, z tego co zapamiętałem, kosztowało kosmicznie
dużo. Zabrał nas też do siebie na kolację, podczas której poznaliśmy jego żonę oraz dwójkę dzieci. W końcu podarował klucze do swojego drugiego
mieszkania. Powiedział, że w nim się wychował i tam do śmierci mieszkali jego rodzice. Teraz stoi ono puste. Trafiliśmy naprawdę nieźle. Obudziliśmy się na lekkim kacu
i dalej nie wierzyliśmy naszemu szczęściu.
Postanowiliśmy, że spędzimy tu dwa dni
w i zwiedzimy miasto. Żaden z nas nigdy nie był w Łucku, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji. Odwiedziliśmy knajpę Karabasz Barabasz, którą
polecał nam znajomy. Weszliśmy na teren zamku i trochę włóczyliśmy
się po mieście. Wieczorem Sasza zabrał nas poza miasto i pokazał firmę, w
której pracuje. Dzień minął spokojnie. No może poza epizodem w Barabaszu, gdzie zamówiliśmy deskę słonin oraz sporą ilość piwa.
Udało się jednak przetrwać.
|
Wejście do zamku |
We wtorkowy poranek oddaliśmy
klucze córce Saszy i ruszyliśmy dalej przed siebie. Wyjechaliśmy poza miasto i
szybko złapaliśmy stopa do Równego. Kolejne duże, wojewódzkie miasto. Znów
szybki spacer, jakiś obiad i czas spędzony na obserwowaniu miasta. Upatrzyliśmy
sobie kilku wędkarzy i czas leciał. Wieczorem mieliśmy pociąg do Saren. W
przydworcowej knajpie zamawiamy piwo i rozmawiamy o podróżach. Gdy już zbieramy
się do wyjścia podchodzi do nas młody chłopak. Chce kasy, ale też zrozumienia.
Jest bardzo namolny, bezczelny. Pyta, dlaczego, skoro mamy hrywny, nie chcemy mu ich dać? "Jestem od was gorszy?" - pyta. Olewamy go, jest jednak konsekwentny. W końcu
pytamy barmanki, czy może coś z nim zrobić? „Weź mu zajeb” – odpowiada. „Ja?” –
pyta Filip – „A co, ja?” – opowiada madonna bufetu i żwawym krokiem rusza w
kierunku męczącego nas chłopaka. Po chwili sprzedaje mu soczysty cios "z liścia" i
wyrzuca go za drzwi. Jesteśmy w lekkim szoku. Pokornie odnoszę kufle i
wychodzimy.
|
Wędkarze z Równego |
Podróż do Saren to czas,
który spędzam na lekturze książki Zwrotnik Ukraina pod redakcją Jurija
Andruchowycza. Przed oczyma stają obrazy, które niecały rok temu wstrząsnęły
mną oraz całą Ukrainą. Zamieszki na Majdanie, ukraińska rewolucja. Czytam o
dziewczynie – Julii, wolontariuszce z Winnicy, która 20 lutego, gdy „natężenie
zbrodni” było największe, odpowiadała za telefony. Przynoszono do niej komórki
poległych. Miała odbierać połączenia do osób, które już nie żyją. Póki aparaty milczały,
patrzyła na nie spokojnie. W pewnym momencie zaczęły dzwonić jeden po drugim. „Najstraszniej
było patrzeć, jak na ekranie wyświetla się słowo MAMA”.
Po kilku godzinach na dworcu w Sarnach wsiadamy w poranny pociąg do Kijowa. Przesypiamy całą drogę. Stolica Ukrainy wita nas ładną pogodą. Czasu nie mamy wiele. Mecz ma się rozpocząć o 19 czasu lokalnego.
Mamy kilka godzin, a musimy zdobyć bilety. Przed wyjazdem z kraju Filip kupił
vouchery, które chcemy wymienić na bilet. Spotykamy jednego z legionistów, który mówi, że przedmeczowa zbiórka zaplanowana została na Majdanie. My postanawiamy udać się tam sporo
wcześniej, aby na spokojnie przejść się Instytucką i Hruszewskiego. Zjadamy
obiad w centrum i idziemy na zbiórkę. Bez żadnych komplikacji docieramy pod
stadion. Przy wejściu wychodzi śmieszna akcja z Filipem, który zapomniał
zostawić scyzoryka w plecaku. W końcu ustala z ochroniarzem, który znalazł u niego nóż, że po prostu schowa go w liściach w parku. Podejrzewam, że w Lizbonie
skończyłoby się to aresztem.
|
Majdan |
Lepszego opisu z trybun niż
relacja Bodziacha nie napiszę, więc zainteresowanych odsyłam
tutaj. Mogę tylko
powiedzieć, że wśród kibiców Legii nie było agentów rosyjskich, flagi zostały
przywiezione z Polski, a nieprzychylne polskim kibicom relacje, z którymi zapoznałem się po powrocie mocno mnie zdziwiły. Stek bzdur. One też spowodowały, że początkowo odechciało mi
się w ogóle o tym pisać. Dobrze podsumował tę nagonkę Adam Dawidziuk na swoim
blogu.
Wizyta w Kijowie, oprócz radości z wygranej Legii, dała mi niesamowitą lekcję współczesnej historii. Lektura Andruchowycza przed spacerem ulicami Kijowa. Zdjęcia ofiar, tarcze czy podziurawione kulami mury, dziesiątki Ukraińców, którzy zadumani przechadzają się po dawnym polu bitwy i wreszcie świadomość tego wszystkiego, co działo się w tym miejscu całkiem niedawno. To wszystko powodowało, że przez cały wieczór myślałem nie tylko o trzech punktach wywiezionych przez Wojskowych (!) z tego trudnego terenu (!!).
|
Pomnik Walerego Łobanowskiego |