Pierwszy raz usłyszałem o tej budowli słuchając płyty The
Miracle zespołu Queen. Pamiętam, że kiedyś ze słownikiem tłumaczyłem sobie
tytułowy utwór, gdzie wymienione są rzeczy bądź miejsca uznawane za cudowne. Potem
sprawdzałem, czym jest to Taj Mahal z wersu „All God's creations great and
small, the Golden Gate and the Taj Mahal”. Zapewne stojąca na półce Encyklopedia PWN przyniosła zdawkową
odpowiedź. Wtedy nie mogłem się spodziewać, że minie jakieś piętnaście lat i
wysiądę na dworcu w Agrze po męczącej kilkunastogodzinnej podróży z Kolkaty.
Na stacji Agra Fort Train Station przybyliśmy późnym wieczorem.
Pierwszy raz nasz pociąg w Indiach miał opóźnienie. Cel na wieczór to szybkie
znalezienie hostelu, prysznic oraz odpoczynek. W Agrze mogliśmy sobie pozwolić
nawet na subtelny luksus, bowiem w Kolkacie znalazłem 1130 rupii. Z tej kasy
mieliśmy opłacić nocleg w przyzwoitych warunkach. Postanawiamy, że
przespacerujemy się w okolice Taj Mahal pieszo. Według mapki w przewodniku
miało to być parę kilometrów. Ignorujemy rikszarzy, których mocno szokuje, że
chcemy iść pieszo. Po jakimś czasie opuszczamy gwarne okolice dworca, mijamy
Red Fort i kierujemy się na Taj Mahal. Idziemy wzdłuż parków po nieuczęszczanej
przez nikogo o tej porze drodze. Dochodzimy do stanowiska policji.
Przedstawiciele władzy potwierdzają, że zbliżamy się do celu. Wkrótce
znajdujemy się przed zamkniętą West Gate. Stąd już widać szyldy pierwszych
hotelików. Zaglądamy do dwóch, ale wszędzie ceny nas odstraszają. 700 rupii za
pokój nie zapłaciliśmy nigdy i nie zamierzaliśmy złamać naszej żelaznej zasady,
że 500 rupii to maksymalna kwota, którą jesteśmy w stanie wydać. W końcu udaje
się coś wynająć, z dachu widać Taj Mahal i ogólnie jest ładnie. Pracownik
hotelu daje nam do wyboru dwa pokoje. Jeden kosztuje 600 drugi 450. Wybór jest
prosty. Nie kusi nas plazmowy telewizor na ścianie i ogromne łóżko. W imię
zasad. Po paru minutach w pokoju okazuje się, że prysznic nie działa, klamka
odpada i ogólnie fasadowość miejsca jest spora. Jakoś nigdy nas to nie raziło,
ale postanawiam wykorzystać fakt, że pracownik mówi ładnie po angielsku i
pytam, czy mógłby naprawić prysznic. Hydraulik zostaje zamówiony na rano.
Szybko zasypiamy.
Poranek chcemy zgrać z fachowcem od rurek i uszczelek. Na
ten dzień nie planowaliśmy nic szczególnego. Rozeznanie, sprawdzenie menu w
wyszynkach, odreagowanie po podroży oraz radość z noclegu bez karaluchów. Sporo
czasu spędzamy na dachu naszego hotelu, gdzie po raz pierwszy naszym oczom
ukazuje się Taj Mahal. Uradowani tym faktem na obiad wybieramy się do knajpy,
która oprócz widoku na Taj oferuje możliwość zjedzenia posiłku. Tam poznaję
kibica Coventry, z którym ucinam sobie pogawędkę na temat futbolu. Tak mija nam
czas. Włóczymy się ciasnymi uliczkami i pijemy banana lassi. Wracamy do hostelu
odpocząć. Hydraulik się nie zjawia i obługa oferuję nam zamianę pokoju na ten
droższy bez ponoszenia dodatkowych kosztów. To oznacza NBA na plazmowym
ekranie, gdy będziemy chowali się przed upałami.
|
Z brzegu rzeki Taj Mahal można podziwiać za darmo |
W samej Agrze nie ma za wiele do roboty. Ot zwykłe miasteczko
z jednym z najczęściej odwiedzanych zabytków świata. Czyli jarmark rozmaitości,
tysiące turystów, gwar i chaos. Indie do potęgi. Po ulicach staramy się chodzić
tylko wieczorami. Dzień spędzamy albo w hotelu albo w rooftop restaurant. Jest
początek kwietnia, więc upały mocno dają się we znaki. W jednej z restauracji
zaczepia nas amerykańska turystka. Pyta, czy widzieliśmy już Taj, kiedy chcemy
go zobaczyć i od której bramy wchodzimy. Dziwią nas te pytania. „W przewodniku
jest napisane, żeby przyjść na wschód słońca, ale pewnie my pójdziemy, gdy
wstaniemy” – odpowiadam – „Nie. Idźcie z samego rana. Najlepiej o 5.30. O 6
otworzą bramy, no może trochę po. Będziecie pierwsi i zrobicie zdjęcia bez
ludzi. Ja tam zrobiłam dzisiaj” – opowiada szczerze zachwycona – „Bilety
możecie kupić już dziś, kasy są przy South Gate, śmiało, idźcie”. Gada jak
nakręcona. Początkowo podchodzimy do jej porady sceptycznie. Potem uznajemy, że
rano będzie chłodno, ludzi na pewno mniej i może uda się znaleźć „kadr bez
ludzi”. Budzik ustawiamy na 5.15. Raz się żyje…
[Aby odpocząć od kronikarskiego opisywania, które dla niektórych
czytelników może być nudne, ale dla osób się wybierających do Indii może być
przydatne, teraz wyrażę swoje zdanie na temat „walki o zdjęcie”]
Walka o zdjęcie to zjawisko, które można zaobserwować w miejscach
turystycznych albo podczas istotnych wydarzeń, które większa grupa osób chce
mieć obfotografowane. Podróż współcześnie to dla wielu osób chwytanie kadrów,
którymi chcą się podzielić ze znajomymi. Robi się to, aby osiągnąć efekt w
postaci słów uznania, kilku lajków oraz „szacunku na dzielni”. Dla
profesjonalnych fotografów czy dziennikarzy to także okazja do zarobku. W
większości przypadków zdjęcia te nie są ładne, ale liczy się zrobienie
istotnego ujęcia. Ostatnio podczas wizyty na Huculszczyźnie jako jeden z
walczących próbowałem zrobić zdjęcie kolędnikom. Niestety na każdym znajdował
się inny fotografujący. W miejscach turystycznych takich jak okolice Taj Mahal
są nawet osoby, które pokierują turystą od wejścia i wskażą mu miejsca, gdzie
najlepiej o danej porze znaleźć dobre światło, fajny kadr oraz „nowatorskie”
ujęcie. Usiądź, połóż się, podskocz, włóż okulary. Krok po kroku, tutaj lekko
się schyl, szybko, bo za trzy minuty kąt padania słońca się zmieni. Teraz, z
perspektywy czasu uważam coś takiego za bardzo śmieszne, ale magiczność Taj
Mahal, jakiś dziwny klimat Agry oraz wczesne godziny ranne spowodowały, że
wpadliśmy w ręce młodego adepta fotografii oraz przede wszystkim chłopa od zdjęć.
[I znów wracamy do Agry, jest godzina 5.30, gdy po śniadaniu ustawiamy się pierwsi (!) w kolejce do wejścia East Gate. Bilety w ręku, aparat w gotowości]
|
mistrz ceremonii |
|
Jesteśmy pierwsi |
Po chwili orientujemy się, że tego ranka naszym rywalem nie są
inni ludzie, którzy chcą zrobić zdjęcie, ale chmary komarów, które latają nad
nami i bezlitośnie kąsają. Szczęśliwie po chwili do kolejki pakuje się autokar
Francuzów, więc nie jesteśmy jedynym pożywieniem dla krwiopijców. Stopniowo
zainteresowanych zdjęciem Taj Mahal bez ludzi i o wschodzie słońca przybywa.
Wreszcie zjawiają się mistrzowie ceremonii. Człowiek, który żyje z tego, że
otwiera wschodnie wejście do Taj Mahal. Zaczyna ustawiać bramki, barierki i
formować kolejkę. Widać doświadczenie, świadomość stanowiska, niczym Portier z Hotelu
Atlantic Murnaua. Wreszcie nadchodzi wyczekiwana chwila. Brama zostaje otwarta.
Kierujemy się do punktu sprawdzania biletów. Mijam go skutecznie i słyszę: Biegnij! Czemu nie biegniesz? Od West Gate na pewno już
ktoś pędzi. Ruszam biegiem przed siebie. Za chwilę moim oczom ukaże się Taj Mahal. Jeden z
siedmiu nowych cudów świata.
|
Pierwszy widok po biegu do wejścia |
Potem wszystko toczy się bardzo szybko. Wbiegam pierwszy i
robię dwa krzywe zdjęcia Taj Mahal widzianego przez bramę. Potem brzydkie
zdjęcia Taj Mahal odbijającego się w fontannach oraz w stawach. Potem zaczepia
mnie chłopiec i robi zdjęcie mej facjaty na tle Taj Mahal. Następnie zaś prowadzi nas swoją codziennie
kilkadziesiąt razy przemierzaną ścieżką i każe skakać, uśmiechać się,
przesuwać. Jesteśmy w amoku, który trwa około 20 minut, gdy małolat ogłasza, że
to koniec zwiedzania. Dajemy mu drobne na cukierki i ten odchodzi zniesmaczony.
My zaś mamy spokojnie czas, aby przejść się po parku, zwiedzić mauzoleum i
ogólnie walczyć z tłumem o najlepsze ujęcia.
|
Taj Mahal bez ludzi
|
|
Tutaj dwie godziny później |
Taj Mahal na pewno robi wrażenie. Z bliska wydało mi się
mniejsze niż z pocztówek. Ciekawa jest też historia fundatora mauzoleum Shah
Jahana. Wybudował on ten monumentalny budynek dla swojej żony Mamtaz Mahal,
która zmarła rodząc mężowi czternaste dziecko. W noc po śmierci ukochanej (choć
już trzeciej żony) Shah Jahan osiwiał. W następnym roku zaś zaczął wznosić
mauzoleum. Budowa trwała dwadzieścia lat, a wkrótce po jej zakończeniu władca
został zdetronizowany przez swojego syna Aurangzeba. Shah Jahan do końca swoich
dni obserwował imponujący prezent dla swej zmarłej ukochanej z okna w celi w
Czerwonym Forcie. Imponujące są też otaczające sam Taj parki oraz inne budynki
wchodzące w skład kompleksu. Czy jednak drugi raz wybrałbym się do Agry i
zapłacił 750 rupii za wejście na teren parku? Szczerze wątpię. Chyba, że tym
razem na zachód słońca…
|
Widok z Czerwonego Fortu - tyle pewnie widział Shah Jahan |
A poniżej kilka z pomysłów chłopca od zdjęć: