Od powrotu z Indii minął już rok
i trzy miesiące. Sporo czasu. Ostatnio zastanawiałem się czy
pojechałbym tam raz jeszcze. Moje rozważania przerodziły się w we wspominanie tego, za czym tęsknię i czego więcej nie chciałbym przeżywać.
Aby zakończyć wszystko z
uśmiechem na ustach i w dobrym nastroju proponuję zacząć od tych złych rzeczy.
- Wszechobecni
naganiacze – To coś, co powodowało, że niejednokrotnie zaciskałem pięść. Są
wszędzie – od lotnisk po dworce, od głównych ulic po te mniejsze. Czujnym okiem
wypatrują białego i atakują. Zlatują się, przekrzykują i walczą o twoją uwagę,
która przeliczana jest na rupie albo dolary. Są oni zjawiskiem, które irytowało
mnie bardzo mocno. Z czasem nauczyliśmy się ich ignorować, może nawet nieco
unikać. Trzeba dodać, że często są bardzo inteligentni i po drugiej
zdecydowanej odmowie odpuszczają. Są też jednak tacy, którzy wejdą za tobą do
pokoju, który już wynająłeś i będą namawiać, abyś poszedł do hotelu, w którym
to oni otrzymają prowizję. Oczywiście także oszukują, podają kwoty zaniżone,
abyś z nimi poszedł i potem liczą, że szef hotelu przekona cię do zapłacenia
nieco więcej. Zapraszają do hoteli, sklepów, taksówek, restauracji, zachęcają
do skorzystania z usług przewodnika bądź biura podróży. Chyba każdy w Indiach,
kto posiada jakiś mały biznes zatrudnia kilku naganiaczy, którzy mają z ulicy
przyprowadzić klienta. Część osób to także wolni strzelcy, którzy spotykając
białego automatycznie wchodzą w rolę naganiacza i liczą na łatwy zysk.
Przykładem wyjątkowo chciwego i sprytnego przedstawiciela tego zawodu był
rikszarz, który wprost nam powiedział, że zawiezie nas do sklepu, my mamy tam
nic nie kupować, ale pobyć dziesięć minut. Wtedy on dostanie kasę i w zamian
zawiezie nas za darmo. Piękny układ. Niestety rikszarz chciał oszukać też nas i
wysadzić gdzie indziej za co dostał po głowie i skończyliśmy przyjaźń. Aby
wybielić ten zawód trzeba dodać, że czasem się przydają. Na przykład w Mysore
dzięki takiemu panu spaliśmy bardzo tanio w pobliżu pałacu maharadży.
Temperatura
– Nic odkrywczego. W Indiach jest cieplej niż w Polsce. Oczywiście można do
pewnego stopnia się przyzwyczaić, ale klimat w niektórych miejscach wyjątkowo
nie sprzyja podróżowaniu. Chociażby w Mumbaiu, gdzie było wyjątkowo duszno,
wilgotno oraz gorąco. Sorry taki mamy klimat. Na podróż wybraliśmy okres między
końcem stycznia a początkiem kwietnia, więc np. w Delhi wieczorem chodziliśmy w
polarach i marzliśmy w nocy jednak generalnie wyprawy do Indii wtedy, gdy tam
jest lato bądź pora deszczowa sobie nie wyobrażam.
 |
Późny wieczór, Rameśwaram, cały mokry od potu |
Zapachy,
które mocno atakują zmysł węchu – Nie wszędzie i tylko czasem, ale były momenty
i miejsca, gdzie było to nie do zniesienia. Szczytem smrodu było Rameśwaram.
Miejscowość bardzo istotna dla hinduskich pielgrzymów, położona na cyplu w
stanie Tamilnadu. Tam nie dało się przebywać. Przybyliśmy tam w środku nocy, z
dworca do centrum miasta szliśmy pieszo ponad godzinę. Potem czekaliśmy na
świt. Nic nie zapowiadało tragedii. Były problemy ze znalezieniem taniego
noclegu, ale w końcu znaleźliśmy skromny pokój z „łazienką”. Szybko poszliśmy
spać. Obudził nas upał, fetor oraz setki much. Gdy otworzyliśmy drzwi na
podwórko wpadł kolejny tysiąc wszelakich owadów. Szybko opuściliśmy pokój. No
trudno. W nocy dało się nawet spać, w dzień będziemy na mieście. Na mieście
dramat. Chyba po raz pierwszy mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca, w
którym coś zjemy. Wszędzie smród, leżące na wierzchu mięso oblepione przez
muchy. Oczywiście rynsztok płynący chodnikiem. Jak z najgorszych koszmarów. Na
opisanie wszystkich przygód w Rameśwaram może przyjdzie jeszcze czas, ale póki
co zostawiam je z mianem stolicy smrodu.
 |
toaleta w Rameśwaram |
- Hałas
– Znów nie odkrywamy Ameryki. W fragmencie o Delhi pisałem o orkiestrze klaksonów.
Skutery, motory, rowery, riksze, samochody i autobusy ich nadużywają. Zastępują
one światła i lusterka, czyli używane w Europie narzędzia do sygnalizacji i
wykonywania ruchów na drodze. Hałas czasem mocno nam przeszkadzał. Były też
jednak miejsca, gdzie ruch był niewielki i było bardzo przyjemnie.
- Brud
– śmieci leżące wszędzie, zwierzęta jedzące te śmieci, dzieci leżące w tych
śmieciach. Nie, to nie są mity o Indiach. Po prostu tam tak jest. Zarówno w
dużych miastach (bardziej) jak i w tym niewielkich (mniej). Co ciekawe,
spotkany w Ooty Niemiec, który jechał z Pakistanu do Kanyakumari rowerem,
powiedział nam, że małe wioski, w których się zatrzymywał lub które mijał były
znacznie czystsze niż te popularne-turystyczne.
Tutaj należy dodać karaluchy oraz szczury, które są współlokatorami w
hostelach. Gekony uważałem za miłe urozmaicenie, zresztą żywią się owadami,
więc były naszymi sojusznikami. Często też same pokoje hotelowe były brudne,
pościel używana, materace rozprute. Do tego można się łatwo przyzwyczaić.
 |
Morze śmieci - okolice Rameśwaram |
Wady są dość prozaiczne i sporą
ich część może wyeliminować zasobny portfel. Śpi się wtedy w klimatyzowanych
hotelach, porusza taksówkami, w których temperatura jest przyjemna. Jeść można tylko w nastawionych na turystów eleganckich restauracjach zaś
zakupy może dla nas robić boy hotelowy. Czemu o tym wszystkim piszę? Nie
chciałbym, aby ktoś zniechęcił się do podróży do Indii. Wiadomo, że nasz wyjazd
był mocno budżetowy, żyliśmy biednie, spaliśmy w najtańszych miejscach i
płaciliśmy po 2-3 złote za posiłek. Niemal zawsze chodziliśmy też pieszo, stąd
pewnie sporo rzeczy rzuciło nam się w oczy. Indie to także wiele rzeczy, które
zachwycają i powodują, że podróżnik zakochuje się od pierwszego wejrzenia. (zdanie
pisane z przymrużeniem oka)
 |
Widok z restauracji w Hotelu Everest w Pushkarze |
- Ciągle
zdziwienie – Tak jakoś sobie nazwałem stan, na którym łapałem się bardzo
często. Incredible India –
slogan z reklam, które sprzed paru lat
pamiętam z Eurosportu. Oglądąłem Tour de France, Jaroński z Wyrzykowskim coś
tam sobie gadali i nagle reklamy. Krótki spot, ale chyba nieźle oddający
indyjską rzeczywistość. Indie są mocno incredible. Zarówno zabytki, jak i
kultura, ludzie, jakieś codzienne sytuacje wszystko wprowadza w stan zachwytu
bądź zdziwienia.
- Jedzenie
– Ale oryginalnie. Chyba nie ma się co silić na oryginalność, bowiem w Indiach nauczyłem
się jeść rzeczy, na które dotychczas patrzyłem z pogardą – cieciorkę,
kalafiora, ryż. Co więcej – przez trzy miesiące praktycznie nie jadłem mięsa.
No dwa razy kebaba, bo w Ernakulam po meczu piłkarskim na kebsa się skusiłem,
przeżyłem, więc dzień później tam wróciłem. Raz zaś w Kolkacie na ulicy
dostałem jakiegoś sosu z plackami za 20 rupii (1,2zł) i się zorientowałem, że
to gołąb, szczur czy sam nie wiem co, ale na pewno mięso. Kuchnia indyjska jest
różna w różnych stanach, często dość monotonna, ale jednak teraz tęsknię za
masala dosa czy też dobrym thali. Brakuje mi też w Polsce przekąsek typu
samosa. Fajne było to, że jedzenie w Indiach rzadko wyglądało zachęcająco a z
reguły było pyszne. Odmienna sprawa to cena różnych rzeczy, na przykład owoce morza na Goa można zjeść bardzo tanio. Plus
świeże soki oraz zimne lassi.
- Roof
top restaurants – Gdy ulice są zatłoczone, głośne i brudne miłą odmianą jest
restauracja mieszcząca się na dachu. Kilka pięter wyżej i już zupełnie inne
powietrze, inny klimat. Gdy do tego dodamy zimny napój i pikantną przekąskę, to
jest to, czego mi mocno brakuje. Nawet na Main Bazaar w Delhi da się odpocząć i
odsapnąć w takim miejscu. W niektórych restauracjach atrakcją są także goście w
postaci małp.
- Obrazy
– Znów mam problem z nazwaniem tego, co chcę wyrazić. Nie chcę tutaj wpaść w
pułapkę języka przewodników bądź katalogów z biur podróży, ale w Indiach po prostu
jest co zobaczyć. Skalne miasto w Hampi, rozlewiska w Kerali czy też świątynie
w Tanjore. Dla turysty, który lubi zabytki, zwiedzanie, chodzenie z mapą oraz
robienie zdjęć Indie to idealny kraj na podróż. Mówiąc po polsku – „No jest tam
kurwa ładnie”.
- Kolkata
– Gdy czytałem relacje z Indii wielu osób, to niemal każdy pisał, że miasta w
Indiach, to nie jest coś przyjemnego. Ja Kolkatą się zachwyciłem. Architektura,
ludzie, jakieś połączenie Europy z Azją, z jednej strony riksze ciągnięte przez
człowieka, z drugiej księgarnie uliczne. W Kolkacie udało mi się znaleźć sporo
pieniędzy, kulturalnie napić się wódki ze spotkanymi Polakami. Tam wszystko się udawało, znalezienie noclegu, odwiedzenie muzeum Matki Teresy czy
prysznic z największymi karaluchami. I jeszcze ten dworzec, który był jak Gara
de Nord tylko do dziesiątej potęgi. Gdy siedzieliśmy w poczekalni ciężko było
dostrzec wolne miejsce na podłodze – była ona pełna ludzi i karaluchów. Tak. Do
Kolkaty bym wrócił, chętnie na dłużej.
 |
Victoria Memorial w Kolkacie |
Czyli jak w końcu robimy, kupujemy bilety i lecimy do Indii? A może gdzie indziej? Po Indiach jeździliśmy jedenaści tygodni, przemierzyliśmy je z Delhi do Kanyakumari i z powrotem. Pociągami, autobusami, rikszami, pieszo. Ja bym chciał jeszcze do Indii wrócić, ale najbliższa duża podróż raczej odbędzie się zupełnie gdzie indziej. Romans z Subkontynentem, dość burzliwy, nie będzie raczej w najbliższym czasie kontynuowany. Po prostu – ciekawość świata jest we mnie zbyt duża, żeby znów jechać do Indii.