Czeremosz pokazuje pazury, niebo nad Karpatami straszy

Bezchmurne niebo oraz poranna rosa niespecjalnie nas ucieszyły. Zapowiadał się kolejny dzień marszu w upale i dalsze narażanie się na poparzenia. Sprawnie składamy namiot oraz robimy śniadanie z resztek wody, która nam została. Tym razem szef kuchni polecił nam puree ziemniaczane z kabanosami oraz resztkami kaszy z wczoraj. Brzmi wybornie? Tak też smakowało. W podróży nie zawsze chodzi zresztą o walory smakowe. Nie odbierając oczywiście niczego naszemu puree, które serio było smaczne, to uwagę należy zwracać głównie na kalorie oraz łatwość przygotowania. W tym wypadku wszystko zadziałało wybornie.



Gdy wyszedłem z chaty aby pozmywać oraz sprawdzić czy niedźwiedź Albin nas odwiedził to przemoczyłem doszczętnie buty. Ot zejście do Czeremoszu, może 4 minuty w wysokiej trawie. Szybko podejmuję decyzję, że dziś też idę w sandałach, które to lepiej sprawdzają się w wodzie. W ogóle kwestia obuwia była dość istotna podczas tej wyprawy. Wykoncypowaliśmy, że bierzemy jedną parę lekkich, szybkoschnących butów bez membrany oraz parę sandałów. Filip dodatkowo spakował klapki, które z powodzeniem służyły nam obu. Przez rzekę przeprawialiśmy się zarówno w sandałach jak i w butach oraz boso. Zdecydowanie najwygodniej było w butach, jednak tę formę zastosowaliśmy dopiero trzeciego dnia, gdy i tak przemoczyliśmy je na podmokłych fragmentach drogi. Pozwalało to zachować ciągłość wędrówki. Buty były najwygodniejsze na płaskim, najlepsze do skakania po skałach oraz stabilne w wodzie. Sandał to zawsze wpadające kamyczki oraz mniejsza pewność na skale. Przejścia boso były pojedyncze i wynikały z chęci sprawdzenia tego trybu oraz niechęci do pomoczenia suchego wyjątkowo sandała. Tyle w kwestii technicznej.
Pierwsze przejście Czeremoszu i od razu trzeba iść w górę


Wychodzimy z chaty i od razu czeka nas pierwsza drugiego dnia przeprawa. Wydaje nam się, że dzień wcześniej sprawdziliśmy na mapie, że droga powinna głównie prowadzić drugą stroną. Miało być mniej przepraw. Mniej nie znaczy jednak wcale. Po drugiej stronie droga kończy się bardzo szybko. Jesteśmy przekonani, że po tej stronie powinno niebawem być wypłaszczenie i droga znacząco odchodzi od rzeki. A raczej odchodziła przed powodzią z 2008 roku. Decydujemy się przeć przez krzaki i chaszcze po naszej stronie rzeki. Decyzja okazuje się skuteczna. Wilson oraz Kola pracują dzielnie i po paru minutach naszym oczom ukazuje się mała autostrada. Tym mianem zwykliśmy określać płaski kawałek drogi po horyzont, który nie wymaga pokonania Czeremoszu ani wycięcia krzaków. Dochodzimy też co chaty przy potoku Albin. Widzimy ślady wczorajszej obecności leśników, miejsce po ognisku. Zwiedzamy chatę i cieszymy się, że spaliśmy przy Dobryniu. Nasze miejsce noclegowe było w dużo lepszym stanie. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej.

Po paru minutach zaś przeciskamy się przez krzaki

Idziemy sporo po płaskim, często musimy też skakać po skałach. Droga prowadzi ciągle lewym brzegiem rzeki. Mijamy konstrukcje, które wydają nam się ruinami mostów. Zawsze jednak udaje się przejść suchą nogą po naszej stronie. Wytyczona jest bowiem ścieżka, ścieżka leśników. Czasem jest stromo i rzeka znajduje się parę metrów pod nami, ale raczej nie ma niebezpieczeństwa upadku. Pomagają nam drzewa, czasem trzeba się przytrzymać gałęzi, nieco zeskoczyć w dół albo się wspiąć, ale generalnie brniemy przed siebie. Po jakimś czasie docieramy do kolejnych domów. Jesteśmy zdziwieni, bowiem na mapie niczego takiego nie ma. Wprowadza nas to w niemałą konsternację. Gdzie jesteśmy? Wchodzimy do jednej z chat i widzimy, że w miarę regularnie ktoś w niej nocuje. Jest czysto, jest narąbane drewno, sprawny piec oraz ubrania na zmianę.
Ktoś tu często nocuje
Wreszcie udało się nabrać nieco wody
Nieopodal siebie znajduje się kilka innych chat z czego tylko ta jedna jest użytkowana. Tutaj mamy postój, jemy batona i staramy się ustalić na mapie, gdzie jesteśmy. Czy przeszliśmy aż tyle i gdzieś obok jest klauza Łostuń? Czy to w ogóle możliwe? Jest około 11, więc tempo mielibyśmy zawrotne. Z drugiej strony bardzo mało szliśmy potokiem, niby mijaliśmy jakieś mosty. Po wczoraj nie jesteśmy niczego pewni. Ruszamy dalej. Klauzy raczej przegapić się nie da. Gdy tylko wchodzimy między krzaki naszym oczom ukazuje się Czarny Czeremosz. Tym razem już musimy go przekroczyć. Naszym brzegiem dalej nie da się iść. Skały, wysokie skały. I zaczyna się znów taniec z Czeremoszem. Przekraczamy go kilkukrotnie, sporo idziemy rzeką. Znów gubimy zejścia i szukamy płytkich miejsc, gdzie można się łatwo przeprawić. Momentami nurt jest rwący a rzeka bardzo wąska. Po chwili rozciąga się na wiele metrów i opływa sporą wyspę. Tempo marszu oczywiście spada drastycznie. Mijają trzy godziny i dochodzimy do wyraźnego zakrętu rzeki. Wpada tutaj do niej spory potok. Czy jesteśmy przy Łostuniu. A może przy Czemirnym? Już u celu podróży? Dopiero 14.
W chacie przy potoku Albin


Postanawiamy podejść do sprawy naukowo. Mapa i kompas. Sprawdzamy kąt, pod którym potok wpada do Czeremoszu. Niestety zarówno w przypadku Łostunia jak i Czemirnego jest on dość podobny. Do tego przecież powódź mogła zabrać kawałek drogi, brzegu i całe przymiarki okazać się mogą jałowe. Przechodzimy przez rzekę do zabudowań. Na murach chatki w Dobryniu wielu turystów wyryło swoje imiona, maszruty oraz daty. Spodziewaliśmy się napisów „Klauza Łostuń 2009” albo „Czemirny 2012”. Ściany były jednak kompletnie gołe. Wszystkie budynki zaś w ruinie. Naszą uwagę zwróciły jedne szczelnie zamknięte drzwi.  W miejscu kłódki były one zamknięte długim drutem, którego bez kombinerek nie da się otworzyć. Udaje się przecisnąć rękę z aparatem. W środku jest czysto oraz leżą zapasy jedzenia. Czyli kolejne miejsce noclegu.


Na trasie, tzw. fragment techniczny
na szlaku
Nie zabrakło ulubionej rozrywki dnia poprzedniego



Ogólnie cały kompleks budynków jest bardzo duży. Ja obstawiam, że to dawna strażnica graniczna (czyli Czemirny), Filip sądzi, że to schronisko. Jest węzeł sanitarny, jest jakaś kotłownia, droga jest utwardzona. Penetracja okolicy zajmuje nam ponad trzydzieści minut. Nie daje jednak nic. Co gorsza zaczyna się chmurzyć oraz grzmieć. Burza w górach, to nigdy nie jest coś przyjemnego, więc jesteśmy w kropce. Tutaj można spać, na siłę można spać pod dachem. Znajdujemy nawet pomieszczenie, które dałoby się szybko uprzątnąć. Zaczyna padać. Jeśli jesteśmy w Łostuniu, to jutro szybko (3-4 godziny?) dojdziemy do Czemirnego. Jeśli w Czemirnym, to do klauzy Bałtaguł będziemy mieli 2-3 godziny drogi. Oczywiście dokładnie nie wiemy, ile te fragmenty drogi mogą nam zająć. Mamy spore problemy z oceną naszych postępów. Niedokładna mapa ukraińska, mocno wiekowa mapa polska oraz powódź, która nawiedziła te tereny nie ułatwiają orientacji.
Schludnie, ładnie

Przy Popadańcu

Pada już dość mocno. Chmury bardzo szybko wędrują po niebie. Nie do końca da się ocenić, co z tego wszystkiego będzie. Decydujemy się iść dalej. Dokładnie zabezpieczamy plecaki, zakładamy pokrowce, chowamy aparat. Kolejny raz przeprawiamy się przez rzekę i nie wierzymy naszym oczom. Tabliczka z informacją – Popadaniec. Jesteśmy w połowie drogi do Czemirnego. Pół dystansu, który mieliśmy przejść tego dnia zajął nam odcinek od Dobrynia do Popadańca. Plujemy sobie w brodę, że wcześniej nie przeszliśmy na drugą stronę, aby sprawdzić tabliczkę. Widzieliśmy ją z naszego brzegu. Zazwyczaj takie tabliczki to jednak informacja, że leśnikiem w okolicy jest pan Vasyl Vasylowicz. Nic więcej. Żadnych namiarów.

Na szczęście przestaje padać. Ruszamy więc szybkim krokiem po drodze. Nagle naszym oczom ukazują się ludzie. Okazuje się, że to grupa sześciu Ukraińców, którzy idą z Perkałabu po GPS-ie. Mówią, że do Czemirnego dziewięć kilometrów i tylko pięć przekroczeń rzeki oraz, że na wieczór dojdziemy, bo droga niezła. My odpowiadamy, że do Burkutu dwadzieścia pięć przekroczeń rzeki i droga zła. Jeden z nich mówi, że wie, bo jakiś czas temu już tędy szedł. Żegnamy się i ruszamy dalej.

To spotkanie nieco podnosi nasze morale. Tylko pięć razy przez rzekę, droga łatwa i do tego dziś pokonana, więc szlak przez krzaki i drzewa powinien być widoczny. W górach w czerwcu, gdy często pada deszcz chwasty i krzaki odrastają bardzo szybko. Wystarczy, że przez dzień-dwa nikt nie szedł daną drogą i już jest ona trudna do odnalezienia.
zachowany most

Oznaczenie szlaku - szlak żółty. Niebywałe

Idziemy szybko. Po chwili trafiamy na zachowany po powodzi most. No samochód już nim nie przejedzie, ale człowiek suchą nogą rzekę przekroczy. Przyspieszamy. Nawzajem się popędzamy. Po jakimś czasie spotykamy kolejną (!) grupę Ukraińców. Tym razem zeszli z połoniny z okolic monastyru. Są nieźle zorientowani z terenie. Polecają nam nocleg w chatce za klauzą Bałtaguł oraz, gdy dowiadują się, że zamierzamy wejść na połoninę, zapraszają do monastyru na kawę i herbatę. Umawiamy się na dzień następny.


Po drodze przekraczamy Czeremosz, ale większość trasy biegnie skałami albo autostradą. W końcu naszym oczom ukazuje się Klauza Łostuń. Jesteśmy sporo nad poziomem Czeremoszu, więc zostawiamy plecaki przy drodze i schodzimy dość stromym zejściem do poziomu klauzy. Robi wrażenie. Na górze zjadamy czekoladę i wolnym krokiem dochodzimy do oddalonych o niecały kilometr budynków. Prowadzi do nich murowany most. Jedyny, który w całości zachował się po powodzi. Naszym oczom ukazuje się dawne schronisko. Znajdujemy pomieszczenie, które jest czyste, przystosowane do mieszkania. Są nawet prowizorycznie zrobione prycze. Postanawiamy, że nie idziemy dziś do Czemirnego. Zostajemy tutaj. Jest godzina 18.30.
Klauza Łostuń

Kąpiemy się w rzece, nabieramy wody w źródle. Zwiedzamy budynki. W jednym z nich trafiamy na pokój, w którym wyraźnie ktoś mieszka. Nieumyte talerze, ciepły piec. Znajdujemy też w jednej z izb stare zdjęcia Hucułów. Niszczeją i wilgotnieją, więc decydujemy się zabrać je ze sobą. Wracamy do „naszego” pokoju i tam przygotowujemy posiłek. Tam też zastaje nas gospodarz tego przybytku, leśnik Vasyl Vasylowicz. Rozmawiamy z nim około pół godziny. Przekazuje nam sporo istotnych informacji na temat marszrutek z Probiniwki, odległości pomiędzy naszymi poszczególnymi celami oraz opowiada o życiu leśnika w dolinie Czarnego Czeremoszu.

łóżka

Filip czuje się źle, więc bierze gripex oraz wypija kilka herbat. Po kolacji kładziemy się spać na łóżkach i szybko zasypiamy.

Ciąg dalszy, osiągamy Klauzę Bałtaguł. 

Etykiety: , , , , , , ,