„Syrena to autonomiczna przestrzeń inicjatyw, mieszcząca się w odzyskanej kamienicy przy Wilczej 30 w Warszawie. Przestrzeń funkcjonuje jako miejsce działań niekomercyjnych oraz wsparcia lokalnych inicjatyw i mieszkanek/ńców. Kolektyw Syrena używa przestrzeni jako źródła bezpośrednich interwencji i konfrontacji z polityką miasta oraz prywatnych inwestorów, którzy zgodnie z priorytetem zysku wspólnie negują prawa mieszkanek/ńców do miasta. Odzyskujemy miasto na różnych polach: od akcji bezpośrednich, takich jak blokady częstych i bezprawnych eksmisji, po wsparcie zdelegalizowanych imigrantek/ów, pracowniczek/ów zatrudnianych na umowach śmieciowych, mieszkanek/ńców broniących przestrzeni publicznych oraz wszystkich osób dyskryminowanych przez wymiar sprawiedliwości i władze.”
Takie oto informacje można znaleźć
na stronie Skłotu Syrena. Przestrzeń inicjatyw w kamienicy przy ulicy Wilczej
znajdowała się sporo przed tym, kiedy pojawili się tam dzielni skłotersi. Jako,
że znaczna część uczestników tych inicjatyw obecnie pełni funkcje publiczne
albo robi kariery naukowe, to nie będę tutaj wrzucał zdjęć czy przytaczał
opowieści. Chciałem tylko przedstawić swoją historię i swoje wspomnienia związane
z tym wiekowym budynkiem przy ulicy Wilczej.
W okolicy roku 1952 do Warszawy
przyjeżdża mój dziadek Gienek. Urodzony w Białej Podlaskiej, podczas wojny
pracował w Gdańsku i tułał się po Polsce. Schronienie i mieszkanie na blisko 60
lat znajduje właśnie na Wilczej. Dziadek wielokrotnie opowiadał mi o tym, kto
mieszkał w kamienicy, jaka była historia poszczególnych mieszkańców. Często
słuchałem, niewiele niestety zapamiętałem. Do głowy wbiła mi się jednak
opowieść, że w tej samej kamienicy poznał on moją babcię Marię, która kilka
lat po II wojnie światowej wróciła do odbudowanej już częściowo stolicy.
Zamieszkała wtedy w kamienicy przy Wilczej. Tam też poznaje dziadka, starszego
od niej o kilka lat. Dziadek mieszka na parterze, w lokalu numer 2. Babcia
tymczasowo zatrzymuje się u ciotki, gdzie zajmuje się urodzoną w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego
kuzynką Teresą. Eugeniusz i Maria szybko przypadają sobie do gustu i po sześciu tygodniach biorą ślub cywilny. Rodzinna anegdota mówi, że jeszcze po ślubie
babcia zwróciła dziadkowi uwagę, że Bruderszafta jeszcze nie pili, więc nie
powinien się do niej zwracać po imieniu. Inne czasy.
Moi dziadkowie mieszkają jako
jedna z trzech rodzin umieszczonych w sporym mieszkaniu na parterze. Jedna
wspólna łazienka oraz ogromna kuchnia, gdzie każda z rodzin ma swój oddzielny
kąt.
W małżeństwie powodzi się dobrze
i w następnych latach pojawia się potomstwo. Młodszym z dwójki dzieci jest mój
ojciec. Nie chcę tutaj zanudzać historią mojej rodziny oraz wdawać się w
szczegóły, więc uczynię szybki skok w przyszłość i wspomnę, że po ślubie moich
rodziców i moich narodzinach przez pierwsze pół roku życia mieszkam na Wilczej.
W między czasie zmienia się
kształt podwórka. Tuż po wojnie w studni (taki typ podwórza, charakterystyczny
dla kamienic warszawskich) znajdują się ogródki dla mieszkańców. Jeden z nich
należy do mojej rodziny. Tam dziadek hoduje wiśnie oraz jabłonki. Taki stan
rzeczy utrzymuje się jeszcze podczas młodzieńczych lat mojego ojca. Później
zbudowany zostaje osłonięty klombik z niewielkim płotkiem oraz wylany zostaje
asfalt. Ten sam, na którym niejednokrotnie później będę zdzierał kolana oraz
sączył browary.
Gdy skromny pokoik przy Wilczej
staje się zbyt mały dla moich rodziców przeprowadzają się oni z małym
Łukaszkiem na Pragę. Tam dorastam, chodzę do szkoły oraz przyjmuję pierwszą komunię
świętą. W wieku 8 lat, przed pójściem do trzeciej klasy podstawówki, znów
przeprowadzamy się na Wilczą. Tym razem już w 4 osoby, z moją siostrą. W
mieszkaniu na parterze mieszka emerytowany kierowca karetki Eugeniusz oraz
pracująca na pół etatu w Polskim Związku Łowieckim Maria. Zajmują dwa pokoje.
Dwa kolejne zostają przydzielone moim rodzicom. Wspólna pozostaje łazienka oraz
kuchnia, gdzie oba pokolenia mają oddzielne kuchenki, stoły raz lodówki. To nie
zmieniło się od 50 lat. W międzyczasie w mieszkaniu przy Wilczej pomieszkuje
niezliczona ilość wujków i cioć. Rodzinny klimat. Tam też odbywają się Wigilie
oraz inne święta rodzinne.
W 2003 roku zmniejsza się liczba mieszkańców
w naszym mieszkaniu. Moja babcia umiera we śnie w swoim pokoju. Babcia
mieszkała w kamienicy ponad 50 lat.
Około roku 2006 o kamienicy
zaczynają sobie przypominać jej właściciele. Może zaczęło się to już wcześniej,
ale pierwsze plotki, informacje pojawiają się mniej więcej wtedy. Mieszkanie
nigdy nie należało do mojej rodziny, zawsze było lokalem komunalnym, więc
zaczynamy mocno się obawiać, gdzie przyjdzie nam żyć. Najbardziej martwi się
senior rodu, który bardzo niechętny jest do ewentualnej przeprowadzki.
Pojawiają się liczne problemy,
prawie trzykrotnie podniesiony zostaje czynsz. Zlikwidowane zostaje stanowisko
dozorcy, zaczyna panować ogromny bałagan. Śmieci nie są wywożone, podwórko
zaczyna przypominać wysypisko śmieci. Przez dwa lata trwa walka, wizyty w
urzędzie miasta, próby negocjacji z nowymi właścicielami. Wszystko to
bezskutecznie. Otrzymujemy wypowiedzenie umowy najmu z trzyletnim okresem zapadalności. W końcu przedstawione zostają nam dokumenty, że budynek grozi zawaleniem. To zmusza gminę to zapewnienia nam lokali zastępczych. Na ich znalezienie ma ona trzy lata.
W 2010 roku, w styczniu senior
rodu przeprowadza się do nowego mieszkania na ulicy Podchorążych. Umiera po
dziewięciu miesiącach, nie udało mu się odnaleźć w nowym mieszkaniu.W kamienicy przy Wilczej mieszkał 58 lat.
Również w 2010 roku, tyle że w
lipcu nasza rodzina opuszcza Wilczą. Wcześniej jednak od stycznia do
końca pobytu na Wilczej żyjemy bez bieżącej wody. Ta zostaje zakręcona przez
właściciela. Trwa, wspominana obecnie przeze mnie w uśmiechem na twarzy, gra z
policją i służbami miejskimi. Wraz z sąsiadami organizujemy sztuczne zgromadzenia
na ulicy i zdobytym gdzieś kluczem hydraulicznym odkręcamy wodę. Choćby na
kilka godzin, aby nabrać jej do wanny, baniaków oraz czajnika. Sytuacja jest
mocno niewygodna, bowiem wody nie ma tylko w naszej klatce. Klatka jest
czteropiętrowa, zaś mieszkanie na ostatnim piętrze podłączone jest do innego
węzła kanalizacyjnego. Po wodę chodzimy więc dwa razy dziennie do sąsiadów na
najwyższe piętro. Kilka wiader dziennie. Zacieśnia to więzi międzysąsiedzkie.
Na klatce schodowej nie ma światła, zimą woda wylewająca się z wiader zamarza.
Kąpiele bierzemy u znajomych oraz rodziny. Wodę podgrzewamy w garnkach, bo
przecież nie zawsze jest możliwość wpaść gdzieś, aby zaliczyć prysznic. Ja
kąpię się podczas regularnych wizyt w halach sportowych, chyba nigdy tak często
nie uprawiałem sportu jak wtedy.
Wilczą opuszczamy z żalem, ale
też nadzieją na lepsze warunki. Pół roku walki i męczarni mocno eksploatuje
każdego. Stopniowo mieszkania zmieniają wszyscy sąsiedzi z naszej klatki.
Moje urodziny w styczniu 2011
spędzamy jednak na Wilczej. Włamujemy się do zamkniętej już kamienicy dzięki
umiejętnościom wspinaczki jednego z kolegów. Po kamieniach wspina się on do
wybitego na pierwszym piętrze okna i schodzi klatką schodową do mojego
mieszkania. Otwiera okno w pokoju mojej siostry i powoli, po daszku sklepu w
piwnicy wchodzimy do mieszkania. Tam furorę robią przetwory mojej mamy, których
nie zabraliśmy z mieszkania. Znajomi mają dżem z pigwy a ja mam wspomnienia.
Niektóre meble pozostają nietknięte.
Do kamienicy wracam także w 2012
roku. Również podczas moich urodzin. W kamienicy jest już Skłot Syrena.
Rozmawiam z mieszkającymi tam osobami. Opowiadam historię mojej kamienicy. A
może słowo historia to zbyt dużo. Zbiór luźnych faktów, wspomnień. Nie pamiętam
wiele. To co pamiętam i to, czym chciałem się podzielić zawarłem w tym wpisie.
Nie wiem, co wydarzyło się po naszej wyprowadzce. Po niecałym roku w budynku mieścił się już Skłot Syrena. Może nagle ściany grożące zawaleniem cudownie się połatały. Tak naprawdę ten budynek zawaleniem nie groził. Użyto takiego chwytu, aby pozbyć się lokatorów. Potem pomysły na zagospodarowanie lokalu się skończyły. A może właścicielom brak pieniędzy na remont. Nie wiem. Jak się dowiem, to Wam napiszę.
P.S.
Według mapy znajdującej się
tutaj. W moim pokoju mieści się freeshop, w pokoju mojej siostry kooperatywa
spożywcza. Rodzice mieszkali w sali spotkań 1, zaś dziadek w bibliotece. Kuchnia
i łazienka zachowały swoje pierwotne funkcje.
P.S. 2
Za wszelkie nieścisłości oraz
zakłamania wszystkich przepraszam. Tekst napisałem dość spontanicznie. Nie
miałem czasu dokładnie wszystkiego sprawdzić. Nigdy też nie prowadziłem na ten
temat żadnych notatek.